czwartek, 25 marca 2010

no hope, no love, no glory, no happy ending

pustka. cisza i pustka. w głośnikach bolero z moulin rouge. jest mi smutno, bo umarła jakaś wielka część mnie samej. w momencie, kiedy przestałam go kochać, kiedy to uczucie ze mnie wyparowało, zostawiając tylko masę bolesnych oparów, poczułam, jak zamiast wielkiej ulgi w moim sercu, powstaje pustka. zupełnie tak, jakby mi czegoś brakowało. jakby ktoś wyjął puzzel z układanki. jakbym bez tego uczucia nie była sobą.
ostatnio do mnie dzwonił. rutynowa piętnastominutowa rozmowa o niczym.
i mi się zebrało na płacz znowu.
i kiedy usiłowałam mu wytłumaczyć, że zadał mi ból i otworzyłam się, powiedział tylko "przyjąłem do wiadomości".
oczekiwałam czegoś, nie wiem czego. samo "przepraszam" i tak by niczego nie zmieniło, ale byłoby mile widziane.
jest mi dziwnie. myślę o nim inaczej. jest mi obco. bo ten cierń rósł we mnie już od tak dawna. przyzwyczaiłam się. nawet i do bólu.
a teraz albo będę się nad sobą użalać, albo faktycznie muszę od nowa przewrócić moje życie do góry nogami.
wczoraj pijany rockman zabrał mi telefon, kiedy z nim rozmawiałam. i powiedział mu. że cierpię, że mnie boli i jak On w ogóle tak może. "to jest sprawa między mną a lady puff".... a potem do mnie "nie, nie rozmawialiśmy o tobie".
pękło.
rockman bez pytania o zgodę rozebrał mnie z moich masek i ustawił przed nim nagą. dawno nie czułam się tak bezbronna.
jemu na mnie nie zależy. teraz to wiem.
pora stawić temu czoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz