poniedziałek, 5 października 2009

first day or the last one?

przeżyłam... godzinę spędziłam w samochodzie... co za jebitne korki, masakra. oczywiście jak zawsze 3 minuty spóźnienia. D na mnie poczekał. trzymamy się razem. to dobrze. to łatwiej. przyjaciółki wróżą mu karierę zastępczą za Niego. pf, przecież Jego nikt nigdy nie zastąpi. zabawne. "nigdy nie mów nigdy, nigdy nie mów zawsze".
poznałam dwie fajne dziewczyny, miło się gadało. może wcale nie będzie tak źle?
...
gówno prawda!
mam ochotę uciec, rzucić się przed siebie, zrobić coś. nie wierzę w siebie. nie wiem czy będę wystarczająco dobra. poza tym... wiadomo co mi najbardziej przeszkadza. perspektywa tych 5 lat. 5 lat przesiedzę przed kompem, gadając z Nim na skype?
przecież nie tak to powinno wyglądać. każdy ma prawo do szczęścia
-nawet ja.
powiedział, że tęskni, że się nie może doczekać. bo co? bo D? pewnie tak.
"...Ty jesteś jak, ten ogrodnika pies..."
rutynowa procedura utrzymywania mnie blisko siebie, w roli obleśnie zaszczytnej - przyjaciółki.
4 dni.