poniedziałek, 30 listopada 2009

;niby cudownie, ale wcale nie jest dobrze;

z K w końcu się wyjaśniło. w zeszły czwartek doszło do poważnej rozmowy. zaczęliśmy od nowa budować naszą przyjaźń. tyle, że na moich warunkach. żadnych niedopowiedzeń i bezpodstawnych pretensji. no i oczywiście otwarcie mówimy sobie o tym, co nas boli. no i było dobrze. jeden wieczór. potem znowu zaczął wracać do tych wszystkich spraw. pytał o M, a przecież temat M jest nieruszany od tak dawna. no i musiałam mu wszystko wyjaśnić. cały big deal sprzed prawie dwóch lat. jak ja nie lubię odgrzebywać takich rzeczy.
"grzebiąc w przeszłości można się tylko upaprać" - i to jest święta prawda.
pytał o tak wiele rzeczy, żądał tak wielu wyjaśnień... to się w końcu zirytowałam. miałam poczucie, że K nadal mi nie wierzy. po tym, jak rzucił mi słuchawką, postawiłam sprawę jasno. napisałam mu, że wypierdalam z jego życia. no bo po co mu przyjaciel, któremu nie ufa? cisza była nieznośna, ale wymowna.
---
7 piętro.
wychodzę z sali wykładowej, jeszcze zaspana, głowa ciąży od myśli. na końcu korytarza stoi K. w prawej ręce ma goździki, w lewej jakieś kartki. idę z grupą ziomali i paroma dość wścibskimi koleżankami. K podchodzi, zatrzymuje się przede mną, jestem przerażona. K uśmiecha się i pokazuje wzrokiem na pewien odosobniony kącik koło grzejnika. mówię do ekipy "nie czekajcie na mnie". a oni stoją wszyscy, jakby oglądali ostatni odcinek mody na sukces.
Świetnie.
w końcu olałam ich i skupiłam się na K. dał mi kwiatki i stwierdził, że zaczynamy od nowa. że chce mieć we mnie przyjaciółkę i, że to nie może tak być.
"nie zostawiaj mnie samego"
wręczył mi kartki. były to wydruki potwierdzające rezerwację w kinie na "new moon". zarezerwował dwa miejsca, każdego dnia nadchodzącego tygodnia, o każdej możliwej godzinie.
"bo nie wiedziałem, kiedy Ci będzie pasować"
byłam w szoku.
przytuliłam się do niego i od razu mi ulżyło.
z tyłu dobiegały mnie tylko świsty i gwizdy - moja grupa. oczywiście w ich odbiorze ja i K jesteśmy razem, ale to takie nieistotne.
najważniejsze, że ja i on wiemy jak jest.
przyjaźń to tak cholernie istotna sprawa.
nagle poczułam, jak ogania mnie dzika fala radości.
---
i wtedy zadzwonił budzik.

niedziela, 29 listopada 2009

coś takiego.

tak się zastanawiam.... dlaczego to wszystko się stało? jak mogłam do tego dopuścić? ja? umoralniająca wszystkich wkoło? ja? przecież ja bym nigdy czegoś takiego nie zrobiła. a jednak stało się.
i jak się z tym czuje? jak suka? zdzira? chyba nie. raczej jak pani sytuacji. to takie cholernie przyjemne, mieć świadomość tego, że... no właśnie. jak to nazwać? że owinęłam go sobie wokół palca? że zbzikował?
czasem nie wiem. może to sobie chciałam coś udowodnić i celowo sięgnęłam na produkt z półki o nazwie "zakazany owoc"? hm. i co teraz? dla mnie to dość duże zaskoczenie. bo przecież to niby tylko pocałunek. to takie niby wszystko niewinne i dowcipne, ale mam świadomość, że może doprowadzić do tragedii. i nie tylko mojej i jego. wiem jedno. jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne z mojej strony nie wchodzi w grę. dla mnie to coś bardziej jak zabawa.
---
nie ukrywam, że gdzieś tam w środku brzydzę się sobą.
---
to wszystko zaczęło się tuż po maturze, prawda? już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak. już od tego czasu musiałam trzymać pieczę nad sytuacją. ale w ogóle nie dopuszczałam tego do świadomości. no bo jak. on i ja? no ja? jak ja? czemu ja? przecież ja nic sobą nie reprezentuje. nie mam nic konkretnego do zaoferowania. a tu nagle staję się obiektem seksualnym dla kogoś o ustabilizowanej sytuacji życiowej.
tak długo czułam się beznadziejna, że w końcu przestałam kontrolować sytuację i uległam. i teraz najłatwiej byłoby o tym tak po prostu zapomnieć.
to tak cholernie niewłaściwe i zajebiście pociągające przez swoją zakazaność.
teraz muszę tylko odkręcić całość i od nowa namalować granicę.

dlaczego ja się muszę zawsze w coś władować???!!!!

wtorek, 24 listopada 2009

=taki wstyd zdarza się tylko raz=

dawno nie byłam aż tak zirytowana sytuacją. przypuszczalnie dlatego właśnie piszę. to takie paradoksalne. nie wiem czemu takie rzeczy dzieją się właśnie mnie. znowu. po raz drugi wplątałam się w relacje między przyjaciół pomiędzy, którymi coś się działo. po cóż mi to wszystko? tak samo było wtedy. z tym, że wtedy nie ufałam do końca. teraz niestety po raz kolejny popełniłam dwa podstawowe błędy. zaangażowałam się, pokazałam, że jednak mam jakieś uczucia, ale to nie najgorsze. najgorsze jest to, że wpuściłam K do wnętrza. on jedyny poznał trochę tę mnie w środku. i polubił ją. nawet bardzo. bynajmniej miałam takie wrażenie. i znowu się zawiodłam. tak cholernie.
był taki moment, że chciałam postawić wszystko na jedną kartę. na niego. i nie chodzi mi tu o miłość. K dawał mi jakieś nieprawdopodobne poczucie stabilności. nie chciałam go mieć dla siebie. chciałam go mieć obok. w dużej mierze to on pomógł mi pokonać wiele lęków. nie przypuszczałabym nigdy, że on, ten z którego tak często się śmiałam, da mi tak wiele. czułam, że to ten, na którego zawsze można liczyć, do którego ja zawsze będę mogła się zwrócić. zaufałam mu. tak bardzo się przed tym broniłam. ale stało się. niestety. a przecież wiem, że nie wolno ufać nikomu. wzbraniałam się zbyt krótko. zaufałam, a zaraz po tym rozczarowanie nadeszło. i boli. ale nie tak jak zawsze. tym razem boli w środku, nie płaczę. nie jestem w stanie płakać. o ile byłoby mi lżej?? kurwa. znowu udaję, że nic się nie dzieje. wmawiam samej sobie, że to mnie nie dotknęło, że mi na nim nie zależy, że mam to gdzieś. największe pretensje mam do siebie. bo nie powiedziałam K, że jestem hipokrytką. bo znowu zbyt skutecznie udawałam, że jestem twarda i wyrachowana. bo on uwierzył w to, co było dla świata. uwierzył, że jestem zimną suką. uwierzył, bo kiedyś ja chciałam by każdy uwierzył.

mam to czego chciałam.


"anioły śmierdzą potem, żrą kiełbasę, mają w dupie żywych"

poniedziałek, 23 listopada 2009

"mam nadzieję, że lubisz rozczarowania"

przedostała się w parszywy czas
przez ulice zakażone bezradnością dni
przez korytarz betonowych spraw
pewność że my
mimo wszystkich nieprzespanych nocy
mimo prawdy porzuconej na rozstajach dróg
potrafimy w rzeczywisty sposób
znaleźć się już

w domu będzie ogień
a do domu proste drogi
wiodą słusznie moje stopy
nie zabraknie mi sił
czas poplątał kroki
jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy
tak samo jak ty

nauczyłem się umierać w sobie
nauczyłem się ukrywać cały strach
nie do wiary że tak bardzo płonę
nie do wiary że rozumiem każdy znak

zapomniałem że od kilku lat
wszyscy giną jakby nigdy ich nie miało być
w stu tysiącach jednakowych miast
giną jak psy
dobre niebo kiedy wszyscy śpią
pochlipuje modlitwami niestrudzonych ust
tylko błagam nie załamuj rąk
chroni nas Bóg

ja mógłbym tyle słów utoczyć
krągłych i beztroskich
ze słonego ciasta zmierzchów
jeśli zechcesz je znać
wzrok przekroczył linię
horyzontu aby zginąć
a ty przy mnie śpisz i żyjesz
nieodległa w snach

---Sto tysięcy jednakowych miast---COMA

mam wszystkiego dosyć. naglę tracę kogoś, kto jak się okazuje był jakby integralną częścią mnie. od kiedy K został sam ze złamanym sercem robiłam wszystko, żeby czuł się dobrze. żeby nie był sam. żeby choć odrobinę zdjąć z niego ogrom tego bólu. bo ja, jak mało kto wiem, co on czuje. przez ten miesiąc stał się dla mnie nie tylko przyjacielem. on zupełnie nagle i niespodziewanie stał się moją bratnią duszą. rozumieliśmy się, było tak dobrze. ale pojawił się M i zepsuł wszystko. wjebał się z tą charakterystyczną bezczelnością i ośmielił po ram kolejny sfałszować rzeczywistość dla własnych korzyści. to niesamowite co potrafi zrobić człowiek, któremu urazi się ego. jedno "nie" wystarczyło, żeby w tak bezpardonowy sposób niszczyć mi życie. i kontakty z ludźmi. i jeszcze tak bezczelnie się ze mną spotykał. i kłamał w oczy, że jest moim przyjacielem, "kompanem". to takie kurewsko nie do zniesienia.
a on mu uwierzył. po tym wszystkim. przez miesiąc byłam między młotem a kowadłem. jakby nie patrzeć w pewien sposób oszukiwałam moją najlepszą przyjaciółkę. dla niego. dlaczego? nie wiem. bo sprawiał, że czułam się potrzebna. tego uczucia nie dał mi nikt. bardzo dawno. miło było mieć kogoś tak blisko. kogoś kto rozumie, pomoże, pogada, po prostu jest. co, znowu powtórka? mam wrażenie, że jak już się pocieszył, to nie jestem mu potrzebna. nie wiem co myśleć. nie przypuszczałam, że sprawy tak się skomplikują. nie teraz. nie z K. nie mogę go stracić. nie chcę. ale K nie chce rozmawiać. odrzuca połączenia, unika spotkań. "mam nadzieję, że lubisz rozczarowania" powiedział do mnie i zniknął pozostawiając mi masę niedopowiedzeń.

poniedziałek, 9 listopada 2009

-.-odkąd tak, jakby nic, odszedłeś stąd, zgubiłam się wśród samotnych świata stron-.-

wydawało mi się, że jestem inna. mam wrażenie, że w ogóle siebie nie znam. nie wiem już, czy podążam dobrymi ścieżkami. nie wiem jak silna jestem, ile udźwignę.

Tęsknota – uczucie najbardziej niewypowiedziane, stan próżny wszelakiej ulgi, ucisk serca ciągły i jednostajny.

od czasu, kiedy ostatnio byłam na blogu zmieniło się tak wiele. wtedy odliczałam dni do naszego spotkania. teraz błagam czas, żeby był wolny, żeby rozciągał się jak najdłużej się da.
widzieliśmy się dwa razy, wtedy i trzy tygodnie później.

wtedy...
były urodziny K. najpierw pojechałam z przyjaciółką, by zrobić K niespodziankę. udało się, potem zabraliśmy Jego i we czwórkę pojechaliśmy do pubu. było miło. było tak, jak w wakacje. byłam bardzo zmęczona. od piątej na nogach, zajęcia na uczelni do 15, potem do K, do domu i spotkanie z Nim. kiedy Go zobaczyłam, jak szedł w stronę mojego samochodu poczułam to znajome uczucie. o mały włos się nie popłakałam. tak bardzo za Nim tęskniłam. niestety, kiedy Jego ciało wsiadło do samochodu, wiedziałam, że Jego nie ma. wiedziałam, że może być tylko "miło" nic ponad to. nagle nie miałam ochoty tam siedzieć. nie chciałam z Nim rozmawiać, bo wiedziałam, jak będzie mi ciężko, kiedy przyjdzie nam się żegnać na kolejne trzy tygodnie. On był inny. był taki wyniosły, że chciało mi się rzygać. starałam się ignorować reakcje mojego organizmu na Jego obecność. i co się stało wtedy? wtedy tradycyjnie On zaczął przesadzać. A i K się pokłócili strasznie, a On wydawał się nie widzieć świata poza mną. i kiedy wtedy w moim samochodzie położył mi rękę na szyi, kiedy zaczął igrać z moim libido, wiedziałam, że to nie prowadzi do niczego dobrego. potem jeszcze te wszystkie słowa, że tęskni, że nie może się doczekać. wspominałam to spotkanie bardzo długo. postanowiłam coś zmienić. i stopniowo udawało mi się. uświadomiłam sobie, że tak po prostu nie może być. tak bardzo chciałam już Go nie kochać. sytuacja na studiach znacznie ułatwiła mi sprawę. kluczowym czynnikiem był brak czasu. poza tym ludzie na studiach. tak diametralnie zmieniła mi się wizja samej siebie. oni wszyscy mnie lubią, cenią, uważają za kogoś wyjątkowego. to takie przyjemne. trzeba mieć czas, żeby być samotnym. ja nie miałam. i nagle jakoś tak po prostu poczułam się wolna, to było dzień przed Jego późniejszym przyjazdem.
trzy tygodnie później, Jego przyjazd.
przyszedł. kiedy Go ujrzałam, już wiedziałam, że to koniec. poczułam się wolna, nie było tego znajomego uczucia. spędziłam z Nim dwie i pół godziny, oczywiście mama dzwoniła, to musiał zawijać. nie miałam z tym problemu. nagle po prostu nie zależało mi co robi, co mówi, ile czasu mi poświęci. to było wspaniałe. cieszyłam się tym uczuciem. miałam wrażenie, że ogromny kamień spadł mi z serca. byłam szczęśliwa, bo miałam poczucie, że przestaje mieć obsesję na Jego punkcie. to wcale nie znaczy, że przestałam Go kochać. wydaje mi się, że nigdy nie przestanę. On zawsze już będzie miał specjalne miejsce w moim sercu.
ale czuje się wolna.
było tak bezboleśnie. tak miło. do momentu kiedy nie dowiedziałam się reszty. jeden Go zacytował, na pytanie co ze mną odpowiedział "do niej zawsze można wrócić", a drugi powiedział, że przez siedem miesięcy spotykał się z nią. z tą wymarzoną. podobno to on inicjował wszystko....

Wierzę słowu
Jeśli jest jak głaz

"...a nie jak garść piasku..."

Pamiętasz...?

Czas rozwiał piasek..... już nic nie pozostało....

To były tylko puste słowa
[?]
"Sztuczne więzy...
[?]


"Ty wiesz..."

Teraz wiem............. żeby nie ufać....

jak to możliwe? że dałam się oszukiwać? boli jak skurwysyn. bo umarło wszystko w co wierzyłam. bo wiem, że byłam narzędziem.