wtorek, 29 grudnia 2009

zło

i znowu czekanie na słońce.

pusta godzina snu, już po wschodzie słońca.

to była ciężka noc.

niebezpiecznie wypalony mentol, trochę muzyki, chaos,

odrobina satysfakcji, tona wyrzutów sumienia, godziny ciche. gwiazdy, księżyc i ja.

i myśli, głuche, puste, nieistotne, niewłaściwe.



wczoraj był zły dzień. znowu jakaś towarzyska powtórka z rozrywki. ufałam K tak bardzo. chciałam mu ufać. chciałam, żeby wiedział, że może liczyć na to samo. i co? i znowu ona. tak było z M, tak jest z K. best friends- one zawsze lepsze od ciebie.
i właśnie dlatego to wszystko się stało.
zawsze byłam tą drugą. trzy poważne przyjaźnie, jedna po drugiej i zawsze to samo. zawsze to one były piękne, atrakcyjne, pociągające. a ja? ja byłam mądra, miła, fajna i stanowczo zbyt często określana mianem "przyjaciółki". czy to nie jest żenady poziom maksymalny, być określana mianem "przyjaciółki"? przez facetów? straszne.
dorastałam w cieniu. zawsze goniłam ideał. zawsze czegoś mi brakowało. nigdy nie byłam wystarczająco dobra. to dlatego miałam takie poczucie bezwartościowości. nigdy nie czułam się ze sobą dobrze. właśnie z tego powodu tak często w relacjach z mężczyznami włączała mi się czerwona lampka. "stój, on cię zrani, on cię nie traktuje poważnie". poza tym sytuacja jest wiadoma, przez co sprawa jest ciężka.
mam cholerne wyrzuty sumienia.
w końcu zjawił się ktoś, kto mnie zna, kto wie jak jest i akceptuje mnie. to takie obce uczucie dla mnie. niesamowite. ale najdziwniejsze w tej całej sytuacji jest to, że jestem przede wszystkim atrakcyjna, seksowna. tak bardzo się ode mnie uzależnił. gdybym była zaangażowana emocjonalnie... to byłby przecież układ idealny. ale nie wolno mi zapomnieć o tym, że to historia z moim udziałem. więc nawet jeśli już jest ktoś taki, to oczywiście musi być zajęty. mieć swoje życie, rodzinę i pracę. bo to byłoby zbyt piękne i proste, gdyby był kumplem, gdybyśmy chodzili na randki, a potem się związali.
ochłap.
znowu ironiczny ochłap losu.
i te wyrzuty sumienia.
i ta bezsilność wobec rosnącego apetytu na zło. wiem dlaczego TO się dzieje.
bo cały czas czułam się beznadziejna. bo przez tyle lat gnam za uczuciem kogoś, kto mnie rani. bo to tak cholernie męczące. nigdy mi się nie układało. zawsze ktoś stał mi na drodze. zawsze myślałam o osobach trzecich, nie chciałam ranić nikogo, dla wszystkich miało być dobrze.
a teraz? teraz pomyślałam o sobie. mój egoizm zwyciężył. bo chyba najnormalniej w świecie chciałam poczuć się warta cokolwiek.
i poczułam się. w końcu.
doceniona.
dobra.
wystarczająca.
i mogłam cieszyć się tym przez jeden dokładnie wieczór.
miało być inaczej. to miała być zabawa. a on mi tu wyjeżdża z takimi tekstami.
kurwa.
to miłe. owszem. ale nie w tej formie. nie w tych okolicznościach. nie w ten sposób.
powiedział, że będzie tęsknił. nie powinien. ale nie to jest najgorsze. dzisiaj składał mi życzenia noworoczne. "jesteś najbardziej wyjątkową kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. nie zmieniaj się. nigdy. dla nikogo."

kto nie chciałby usłyszeć czegoś takiego??

czekam... a czy czekać, to to samo co tęsknić?


"PRZED ŚWITEM OBUDZIŁEM SIĘ BY ŻYĆ
WPLĄTANY W CUDZĄ POŚCIEL, W CUDZE SNY
POMIĘDZY POŻĄDANIEM, A ROZKOSZĄ TKWI DOLINA NOCY


LECZ PRZECIEŻ BÓG DOBRZE WIE
DLACZEGO DŁAWI MNIE WSTRĘT
DLACZEGO STRACH NABIERA MOCY I ZNIEWALA ROZUM"

niedziela, 20 grudnia 2009

spotkało się dwoje obcych ludzi.

czemu tak jest zawsze, że przyjeżdża On i mi wszystko rujnuje? przecież wszystko sobie poukładałam. miałam swoje beznadziejne życie pełne rutyny i niepotrzebnych wydarzeń, bez emocji, wszystko na zimno. po co ja się w ogóle z Nim spotkałam?

to było takie ciche spotkanie. znowu masa niedopowiedzeń, powłóczystych spojrzeń i dziwnego dotyku. czułam między nami jakieś ogromne nienazwane napięcie. może to emocje buzowały? może to tylko zwyczajna iluzja, która karmię się będąc obok Niego.

kiedy Go nie ma obok jest tak łatwo. wtedy mówię sobie: "nie, nie kocham". wtedy tak łatwo jest bawić się z resztą świata.

ostatni raz płakałam chyba jakieś 2 miesiące temu. teraz siedzę i nie mogę się powstrzymać.

nie widzieliśmy się miesiąc. wierzyłam, że coś się zmieniło. wierzyłam w siebie. próbowałam już tak wielu rzeczy. może to tylko chwilowa słabość. może wstanę jutro i znów będę silna? mam nadzieję.

i co? wyjedzie i znowu zostawi mnie z tym ciężarem na sercu. tylko dlaczego teraz się łamię?
emocje. to wszystko przez nie.
co jest nie tak ze mną? dlaczego kocham kogoś, kto rani mnie najbardziej? dlaczego odpycham resztę? dlaczego spławiłam tych trzech? całkiem przystojnych i zabawnych?

jestem tak bezsilna wobec tego uczucia. wobec samej siebie. wplątałam się w idiotyczny romans, mając nadzieję, że może to jakoś mnie od Niego uchroni.
nie wyszło.

moje emocje są zarezerwowane tylko dla Niego.

środa, 16 grudnia 2009

"łatwo tak.... zgodziłaś na to się.... i...."

I know that u want me.
I know that I need u.

tak często się zastanawiałam na ile panuje nad sobą, nad sytuacją, nad emocjami, nad zachowaniem. ja i on. on i ja. zawsze byłam silna. przecież to on pękł. to on nie był w stanie. to on poprosił.
problem w tym, że on zawsze był. poznaliśmy się przecież, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. pan magister świeżo po studiach. to jeden z nielicznych facetów. w zasadzie drugi, obok K, który wie więcej. mogłam z nim pogadać. o wszystkim. nigdy nie bagatelizował, nigdy nie odmawiał, nigdy nie oceniał. po prostu słuchał. wiedział o Nim, wiedział o wszystkich "onych", wiedział o moich kłopotach. doskonale rozumie mój problem z nazywaniem i określaniem uczuć. sam tyle razy określał rodzaj naszej relacji, jako układ siostra-brat. a tu jeb. kazirodztwo, nawet nie stricte fizyczne, ale duchowe. "jesteś dla mnie zagadką", powtarzał tyle razy.
w ostatnim czasie tak dużo się działo. pogubiłam się. to na pewno. w sumie, to ja przecież zawsze jestem pogubiona.
gdzieś tam obwiniam siebie, bo wiem, że to co się stało było niewłaściwe. to co się dzieje jest niewłaściwe. jestem świadoma tego, że to wszystko to jedna wielka pomyłka. całe życie miałam siebie za jedną wielką pomyłkę.

"bo Ciebie najmocniej się kocha mentalnie"

wkurwiam się na siebie, bo jednak okazałam się słaba. wtedy. po tym zdaniu. nagle po prostu chciałam stracić kontrolę. zapomnieć o wszystkim. to najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałam. chciałam wreszcie poczuć się normalnie. zmęczona życiem, chciałam popłynąć. i popłynęliśmy.
i przeplatały się słowa: "przestań" z "przepraszam", "nie wolno" z "nie wytrzymam"
-przecież wiesz, że nie wolno, że źle
-wiem
-pierwszy i ostatni.... tylko dzisiaj, ale teraz... jeszcze raz, jeszcze tylko raz.

chcę samą siebie usprawiedliwić przed sobą. bo ta narastająca nieludzkość mnie przeraża.

sobota, 12 grudnia 2009

It's a damn cold night. Tryin' to figure out this life.

sobota. a właściwie już niedziela. czwarty z rzędu zimny browar leczy kaca. dziś jest inaczej. dziś jest gorzej. czasem po prostu lepiej żyć iluzją. miałam swoją iluzję. o tym, że nie jest źle, o tym, że ich w koło pod dostatkiem, o tym, że warto i że gdzieś tak jest ten pieprzony sens. okres przedświąteczny - szał ciał. szał miłości. wokół tyle zakochanych, że na samą myśl dostaje dziwnego swędzenia. "każdy ma kogoś, kogo nie zastąpi nikt", a kogo ja mam? tak naprawdę mam tylko siebie. trzymam się. jakoś się trzymam, chociaż czuje, jak rzeczywistość przygniata mnie non stop. trzymam się... no właśnie. jakie to dziwne. zawsze się trzymałam. jakoś zawsze wracały mi siły. to takie niesamowite, że młodość nie pyta ile zniesie dusza, a dusza znosi wszystko. ale to całe zło, to przecież w największym stopniu moja wina. bo to ja mam maniakalne skłonności, do upiększania wszystkiego. ta iluzja, która gdzieś tam trzyma mnie przy normalnym funkcjonowaniu, jest jednocześnie pierwszym powodem wszystkich moich upadków. bo to tak trochę, jakbym oszukiwała samą siebie. na gadu gadu, co drugi opis ma związek z miłością. na nk jest jeszcze gorzej. aż mi ekran poróżowiał od tego wszystkiego. miłość... przekleństwo, czy błogosławieństwo? a może i jedno i drugie? miłość jest taka męcząca. człowiek musi podejmować tyle decyzji. to jak złota klatka. niby ładnie pięknie, ale ile ograniczeń! to takie jakby nie dla mnie. jak cała reszta. temat jakiegokolwiek związku jest mi tak strasznie odległy. wszystkie znajome szukają facetów na przymus. mają jakiś swoisty wścik.

---

jakiś czas temu zauważyłam, że nieuchronnie podążam w stronę maniakalno - depresyjną z lawendowym blaskiem schizofrenii.

niedziela, 6 grudnia 2009

O.o ---- życiowa przeginka

She was like April sky
Sunrise in her eyes
Child of light, shining star
Fire in her heart
Brightest day, melting snow
Breaking through the chill
October and April

He was like frozen sky
In October night
Darkest cloud, endless storm
Raining from his heart
Coldest snow, deepest thrill
Tearing down his breathe
October and April

Refren:
Like hate and love
World's apart
This fatal love was like poison right from the start
Like light and dark
World's apart
This fatal love was like poison right from the start

We were like loaded guns
Sacrificed our lives

We were like love and dawn
Craving to entwine

Fatal touch
Final thrill
Love was bound to kill
October and April

Refren:
Hate and love
World's apart
This fatal love was like poison right from the start
Light and dark
World's apart
This fatal love was like poison right from the start

October and April (x3)

---The Rasmus "October & April (feat. Anette Olzon)---


piątek, godzina zbyt późna, na powrót do domu. padnięta po całym tygodniu wracam z uczelni. mama za kierownicą. zdycham. cały tydzień od 5 rano na nogach. wegetuje w samochodzie. jedna myśl: "byle tylko do domu, byle odespać". mamie się zebrało na fascynującą i iście porywającą dyskusję o Nim. "dziecko, jak Ty go kochasz. jak wyjechał... ja nie mogłam patrzeć na ciebie. to mi się w głowie nie mieściło,(MAMO PRZESTAŃ) że można tak cierpieć. a pamiętasz, jak wy razem? wy przecież od dziecka, od podstawówki. no, ale najbardziej w gimnazjum. (DAJ SPOKÓJ, NIE CHCĘ O TYM GADAĆ)a pamiętasz, jak byliście na ŁG razem? jak się samochód zepsuł, a on biedny pchał? a pamiętasz[.......................]... no i wtedy On [...], a ty [...], dziecko, co ci jest?", potem było już tylko gorzej. mówię: "mamo, możesz pogłośnić radio?". rmf-fm - stacja radiowa, która dojebie Ci najgorszą piosenką w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
-----------------------------------------------------

The Rasmus "October & April (feat. Anette Olzon)

-----------------------------------------------------

to chyba jedyny moment, kiedy przeklinałam moje nagłośnienie w samochodzie. sparaliżowało mnie. dosłownie.

Pani Kwiecień i Pan Październik oraz ich niespełniona miłość. urodziłam się w kwietniu. On w październiku.

kurwa. co za ironia losu. od czasu, kiedy usłyszałam tę piosenkę On tak bardzo obija mi się o ściany serca i głowy. do tej pory niemyślenie było takie bezpieczne i bezbolesne. a potem zadzwonił. "słyszałaś? przecież to o nas".