piątek, 31 grudnia 2010

2011?

sylwester.
najgorszy w moim życiu.
let' s start.
płaczę.
ale to przecież tak bardzo nieistotne, prawda?

piątek, 17 grudnia 2010

szafa.

jestem przykładem, który przyszedł w samą porę - okrutnych ciosów, jakie zadaje czasem życie. jestem powodem, dla którego nie można brać niczego za pewnik.
.
cały tamten weekend czekałam. jak skończona idiotka, czekałam aż On się zjawi.
zaczęłam myśleć o Nim już na początku zeszłego tygodnia. ale nie tak jak zawsze. zaczęłam się zastanawiać, co będzie jak przyjdzie? co mu powiem? o czym będziemy rozmawiać? czy pocałuje mnie na dzień dobry?
.
tydzień ciągnął się niebywale długo. a ja tylko odliczałam, tak jak rok temu. odliczałam sekundy do momentu, kiedy Go zobaczę.
w piątek pojechałam do fryzjera. ot tak, żeby podciąć grzywkę.
wieczorem jednak stwierdziłam, że moje odrosty są za duże, więc ot tak o 1 w nocy siedziałam z farbą na głowie. ot tak, po prostu, prawda?
w sobotę rano wstałam i założyłam skarpetki pod kolor koszulki. wyprostowałam włosy i przeciągnęłam usta błyszczykiem. ot tak, bo zawsze w domu dbam o to, jak wyglądam.
a potem czas już tylko mijał.
.
nie przyszedł.
a jak tak bardzo na to liczyłam. tak bardzo tego chciałam. tak cholernie tego potrzebowałam.
nie umiem normalnie funkcjonować.
nie ma Go. straciłam Go. na własne życzenie.
a może nigdy mu nie zależało, tak naprawdę?
.
nie mogę jeść. nie odczuwam smaków. w ogóle. nie wiem co się stało. i bólu też nie czuję. napady lęków znów powracają, najczęściej przed snem. czasem też w szkole, ale wtedy staram się je tłamsić za wszelką cenę.
.
dziś piątek, jutro znów założę skarpetki pod kolor koszulki, wyprostuję włosy i pomaluję usta. i spędzę cały dzień czekając na Ciebie.
i spędzę cały dzień marnując mój czas na kogoś, kto się nigdy nie pojawi. na kogoś kogo, tak naprawdę, nigdy nie było.
.
to tak okropnie boli. nie da się tego nawet opisać. ból rozrywa mnie codziennie na miliony kawałków. jest coraz gorzej.
nic dla mnie nie ma sensu.
z niczego się nie cieszę.
nie chcę już walczyć.
nie mam o co.
...
tak bardzo chciałabym, żeby kogoś obchodziły moje łzy.
.
proszę wróć.
wróć i przepędź potwory z mojej szafy.

niedziela, 5 grudnia 2010

niebywałe...

nie pamiętam, kiedy tak się bałam.
nie tego, że Cię straciłam - tym razem na dobre.
czy ja Cię kiedykolwiek miałam?
nigdy nie byłeś mój.
boję się, bo czuję jak gasnę. jak wszystko to, co w sobie lubiłam i ceniłam zanika. za Twoją sprawą.
nawet nie czuję się przegrana. nic już nie czuję. mam nieodparte wrażenie, że świat stanął w miejscu i to tylko ja zapomniałam przestać się kręcić. albo na odwrót. nie mogę pozbyć się uczucia, że wiem więcej, że jestem jakby mądrzejsza o to, że zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem sama. choćbym nawet przez miliony minut była przekonana, że jesteśmy tak silni i wyjątkowi, wszystko jest w stanie rozpaść się w nicość. mimo, że dalej jesteś mi tak samo bliski. a nawet bardziej. stałeś mi się bardziej bliski przez swoją nieobecność. dlaczego? bo zostawiłeś mnie z czymś najgorszym. ze wspomnieniem o minionym wtedy. a wtedy było dobre. było dobre, bo było. było smutne, było płaczliwe, było gorzkie i pełne cierpienia, ale BYŁO. jestem wypełniona każdą naszą chwilą. każdą naszą wspólną sekundą. tylko naszą. mam poczucie, że nikt nigdy mi tego nie zabierze. odcisnąłeś tak ogromne piętno na moim sercu, umyśle i duszy.
nadal czuje na skórze Twoje usta i dotyk Twoich rąk, kiedy mnie pożądałeś...
jestem tak panicznie pełna braku wiary. wątpię we wszystko to, w co inni starają się wierzyć. stałam się bardzo sceptyczna.
kiedyś wierzyłam. była jakaś tam skaleczała i szara nadzieja, że mimo trudności, niepowodzeń, ciężkich doświadczeń, coś będzie. że na coś warto czekać. że o coś warto walczyć każdego dnia. przez każdą jedną, jebaną sekundę, na przekór wszystkiemu. dla innych to coś to treść życia czy jego sens.
dla mnie to coś nosi Twoje imię. zamknęłam cały swój smutny i trudny świat w nic nieznaczącym słowie : MY.

piątek, 3 grudnia 2010

animal planet

Tym się człowiek różni od zwierzęcia, że zajmuje się swoją przeszłością.

dosyć, dosyć, dosyć.
znów. już było dobrze, prawda, już mi Go nie brakowało. a teraz? teraz nie mogę przestać o nim myśleć. tak zupełnie kurwa, mimowolnie. dlaczego mnie zostawił? dlaczego nawet fakt, że byłam w szpitalu niczego nie zmienił? dlaczego kłamał? całą naszą jebaną znajomość?
brzydzę się każdym jednym Jego "jesteś dla mnie najważniejsza".
dobrze, jebał pies miłość, ale żeby aż tak się zachowywać?
i najgorsze jest to, że ja nie mogę pozbyć się poczucia, że najnormalniej w świecie jestem bezwartościowa.
dałam mu wszystko.
i to nawet nie wystarczyło.
czuję się okropnie, z dnia na dzień coraz gorzej. uciekam w naukę, która mi nie idzie, uciekam w pracę, która mi nie idzie, uciekam w życie, które mi nie idzie.
coś Ty kurwa ze mną zrobił?
wybaczyłam mu. oh wow. again. tak. czuję, że mu wybaczyłam absolutnie wszystko. teraz nie marzę o niczym innym, jak tylko żeby przyszedł i pokazał, że mu zależy. tyle, że jest już za późno, a Jemu ewidentnie nie zależy.
i nawet jeśli się pojawi, to nic Mu nie powiem. jak zawsze. stłamszę wszystko w gardle, powstrzymam łzy i uciszę krzyk w mojej głowie.
co, jeśli nie przyjdzie?
będę zabijać się dalej. bo przecież zabijając to, co było między nami, zabijam siebie.
tę najlepszą.
tę, która była tylko Twoja.
.
nie na tym powinno opierać się życie. nie tak powinna wyglądać miłość. przez Niego nie dość, że nie mam nic, to jeszcze coraz bardziej nienawidzę samej siebie.
patrzę w lustro z coraz większym obrzydzeniem. kim jestem? kim się stałam?
zimna i wyrachowana suka.
z każdym dniem zauważam coraz więcej obłudy. zewsząd. patrzę na ludzi, którzy się śmieją, tak prawdziwie i chciałabym móc śmiać się tak samo. chciałabym czuć radość. a teraz nic mnie nie cieszy. wygrany konkurs, praca, nic. wszystko jest dla mnie bezbarwne.
ostatnio tak bardzo potrzebuję zainteresowania. nie daję rady sama ze sobą. z tym wszystkim. nie czuję się kochana. nigdy się nie czułam. tak prawdziwie.
.
.
jakie to kurwa smutne.