niedziela, 5 grudnia 2010

niebywałe...

nie pamiętam, kiedy tak się bałam.
nie tego, że Cię straciłam - tym razem na dobre.
czy ja Cię kiedykolwiek miałam?
nigdy nie byłeś mój.
boję się, bo czuję jak gasnę. jak wszystko to, co w sobie lubiłam i ceniłam zanika. za Twoją sprawą.
nawet nie czuję się przegrana. nic już nie czuję. mam nieodparte wrażenie, że świat stanął w miejscu i to tylko ja zapomniałam przestać się kręcić. albo na odwrót. nie mogę pozbyć się uczucia, że wiem więcej, że jestem jakby mądrzejsza o to, że zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem sama. choćbym nawet przez miliony minut była przekonana, że jesteśmy tak silni i wyjątkowi, wszystko jest w stanie rozpaść się w nicość. mimo, że dalej jesteś mi tak samo bliski. a nawet bardziej. stałeś mi się bardziej bliski przez swoją nieobecność. dlaczego? bo zostawiłeś mnie z czymś najgorszym. ze wspomnieniem o minionym wtedy. a wtedy było dobre. było dobre, bo było. było smutne, było płaczliwe, było gorzkie i pełne cierpienia, ale BYŁO. jestem wypełniona każdą naszą chwilą. każdą naszą wspólną sekundą. tylko naszą. mam poczucie, że nikt nigdy mi tego nie zabierze. odcisnąłeś tak ogromne piętno na moim sercu, umyśle i duszy.
nadal czuje na skórze Twoje usta i dotyk Twoich rąk, kiedy mnie pożądałeś...
jestem tak panicznie pełna braku wiary. wątpię we wszystko to, w co inni starają się wierzyć. stałam się bardzo sceptyczna.
kiedyś wierzyłam. była jakaś tam skaleczała i szara nadzieja, że mimo trudności, niepowodzeń, ciężkich doświadczeń, coś będzie. że na coś warto czekać. że o coś warto walczyć każdego dnia. przez każdą jedną, jebaną sekundę, na przekór wszystkiemu. dla innych to coś to treść życia czy jego sens.
dla mnie to coś nosi Twoje imię. zamknęłam cały swój smutny i trudny świat w nic nieznaczącym słowie : MY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz