czwartek, 13 grudnia 2012

tired

wiem po sobie, czym jest emocjonalne wypalenie. w ten sposób organizm się broni, kiedy
nie jest już w stanie zmagać się z negatywnymi bodźcami. z psychicznym bólem. jeśli zbyt długo
człowiek żyje samymi uczuciami, może się zdarzyć, że wygasną. całkowicie. znalazłam w
internecie wyrażenie „pustynia emocjonalna”. prawdopodobnie niektórzy doznają jej przez całe życie. 

czy i mnie to spotkało?


poniedziałek, 10 grudnia 2012

smutna ja


zawsze powtarzam, że nie wierzę w prawdziwą miłość, ale że zostawiam drzwi uchylone, bo nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby ktoś zechciał pewnego dnia udowodnić mi, że się mylę.

piątek, 14 września 2012

wtorek, 7 sierpnia 2012

przerażenie

Cze­mu ty się, zła godzino,
z niepot­rzeb­nym mie­szasz lękiem?
Jes­teś - a więc mu­sisz minąć.
Mi­niesz - a więc to jest piękne.


– Wisława Szymborska

poniedziałek, 23 lipca 2012

niech prawda śpi

które to już niespotkanie mi się nie udało? nie wiem. straciłam rachubę. jestem psychopatką, prześladowczynią, prymitywną i żenującą.
to cała ja. muszę mieć wszystko poukładane, posegregowane. nie jestem aż tak genialna, żeby panować nad chaosem. wymyśliłam sobie, że Cię spotkam. a Ty nawet teraz musisz mi mącić plany, zmieniać je i zmuszać mnie do roszad. nawet teraz. tym razem swoją nieobecnością. może tak musi być? może za bardzo chcę? a może mnie widzisz? i się ukrywasz za każdym razem?
właśnie sobie uświadomiłam, że... to tylko wymówka. to moja wymówka. powiedziałam sobie, że muszę wiedzieć, co do Ciebie czuję, bo inaczej sobie niczego nie poukładam. kłamałam. to tylko kolejna wymówka, by nie pchnąć życia do przodu. a to moje życie. i nie mogę go już dłużej uzależniać od Ciebie. bo Ciebie, jak widać nie ma. dopero w tej chwili mnie olśniło. nie. nie będzie tak. nie może tak być. chcę się z Tobą pożegnać. w środku. tutaj. w moim sercu i umyśle. z miłości leczy tylko śmierć. więc żegnaj. nie wspomnę o Tobie już więcej. nie będę pielęgnować wspomnień i szukać Cię na ulicach naszego miasta. nie będę tamtędy chodzić bez powodu. życzenie Ci wszystkiego najlepszego byłoby zbyt wielką obłudą, oboje to wiemy. jedyne czego Ci życzę, to tego, żebyś znalazł kogoś, kto będzie w stanie pokochać Cię tak, jak ja. żeby ona Cię kochała, będąc zakochaną w Tobie jednocześnie, a wiem, że to niemożliwe. dlatego jestem spokojna.



pamiętaj jednak o tym, co napisałam Ci na zdjęciu


"nawet jeśli wszyscy odejdą, nawet jeśli wszystko stracisz, ja zawsze będę"


tylko, że Ty już tego nie chcesz.
bo sobie Ciebie za mocno upiększyłam.

are u hiding from me?

minął prawie miesiąc, mieszkasz kilka ulic ode mnie, a ja nie mogę Cię spotkać. zabawne. pojawisz się, jak ja nie będę chciała Cię już spotkać, prawda? oczywiście, że tak. bo to będzie takie zabawne.
idę zaraz na spotkanie. na kawę. z mężczyzną. pierwszy raz od nie pamiętam kiedy. i jest mi z tym dziwnie. nie przejmuje się, nie rozmyślam. zwyczajnie idę. idę ze Złym, a i tak myślę czy Cię spotkam. to niesprawiedliwe, ja wiem. ale nic nie jest sprawiedliwe. boję się, że myśleć o Tobie będę już zawsze. choć wcale nie chcę zapomnieć. tylko aż tak pamiętać nie chcę. śnisz mi się, przypominasz się. moja kumpela wrzuciła dziś zdjęcia z wizyty nad stawem. była tam z rodziną. przeglądając te zdjęcia pamiętam jedno, tę barierkę. byliśmy tam. w zeszłe wakacje. robiliśmy sobie zdjęcia Twoim telefonem przy tej właśnie barierce. masz jeszcze te zdjęcia? zeszłe wakacje. spędziliśmy je niczym para, a dziś się nie znamy. ciekawe czy myślisz o mnie czasem. ciekawe czy Ci się śnię.
czy to tak naprawdę dziwne?
to chyba normalne, że czasami chciałabym usłyszeć ciche, ciemne i drżące "tęskniłem, tak cholernie tęskniłem"


ja wiem, że tak nie powinno być.

powinnam zapomnieć, umawiać się, wierzyć w siebie.

przepraszam. nikt nie nauczył mnie, że może być inaczej.
kogo przepraszam? samą siebie. bo sama siebie lubię krzywdzić najbardziej.

piątek, 20 lipca 2012

tak często Cię widzę... a tak rzadko spotykam

wszystko się pozmieniało. Chuck za bardzo się boi, czegokolwiek. chyba nie będę się z nim już spotykać. mieszał. za dużo mieszał i mącił. i mówił. "kocham cię" tak cholernie spowszedniało w jego ustach.
moje życie się pozmieniało. teraz, kiedy mam spokój od uczelni, bo po rozstaniu z Nim wzięłam się za siebie, za naukę też. no i nie obgryzam paznokci. chcę zmian, na lepsze. to jest mój czas. jest tylko jedna rzecz. On zjechał do miasta. każdy go spotyka, tylko nie ja. a ja muszę mu popatrzeć w oczy. poczuć lub nie. ja muszę wiedzieć. tak było z Chuckiem. wiedziałam, kiedy przestało mi na nim zależeć, jak na mężczyźnie. mimo, że chciałabym się dalej z nim przyjaźnić, tyle, że oboje już nie potrafimy.
muszę stawić czoła moim największym obawom. chcę zobaczyć Jego twarz. chcę być pewna. to idiotyczne, ale chciałabym, żeby za mną tęsknił. śni mi się cały czas. moja podświadomość o nim myśli. mam wyrzuty sumienia. obiecałam mu kiedyś, że nigdy go nie zostawię. i co? a ja zawsze dotrzymuję słowa. choć przecież ja nie odeszłam. ja się odsunęłam, ale nie zniknęłam. chcę coś przeżyć. chcę znowu poczuć. ostatnio byłam taka obojętna, że aż się bałam.
ludzie dookoła krzyczeli,  płakali, wyzywali mnie i byli przy mnie, kochali pożądali i przeklinali. a ja... niewzruszona.
trochę się boję, że "czuć", jak kiedyś już nie będę. że miłość stanie się racjonalna, opanowana, pusta. narazie daję sobie czas. odpoczywam.
staram się odrestaurować własne emocje.

rozdarta kiedyś

mam jakieś poważne problemy. zaskakuję samą siebie. a co jeśli to się nie zmieni? mężczyźni mnie fascynują, zakochuję się w nich, ale żadnego nie kocham chyba. kochałam raz. boję się mówić, że kocham. bo od "kocham" się wszystko pieprzyć zaczyna. jestem rozdarta. muszę zapomnieć o Nim. On już nigdy nie wróci. a jednocześnie jestem tak niesamowicie rozpieprzona wewnętrznie. chciałabym potrafić się zdecydować. chociaż na jednego faceta. i być może zainwestować w relację z nim. ale nie potrafię za cholerę odpowiedzieć samej sobie na pytanie : który z nich byłby ważniejszy. kto jest numerem dwa. tak.... ja wiem, że to okropne, ale nic na to nie poradzę. 

z jednej strony jest.... patetyczna... platoniczna i niemalże bajeczna historia ze Smerfem Ważniakiem, którego IQ wynosi 158. mogę gadać z nim wiecznie. uwielbiam z nim rozmawiać. to człowiek zagadka. pierwszy mężczyzna, który nie wpakował się sam w moje życie. to ja wlazłam w buciorach do jego. zawsze zostawia mnie z stekiem niedopowiedzeń i pytań, udaje, że zna mnie doskonale, bo jak sam twierdzi "czyta z ludzkich zachowań". jest socjopatą, poranionym przez życie, odciętym alienem o pięknym wnętrzu. był pierwszą osobą, którą poznałam na studiach. wydał mi się dziwadłem. stał w kącie i gapił się na ludzi, miał jeszcze dziewiczy zarost na twarzy. hah. potem zaczęłam pisać z nim smsy i tak piszemy ze sobą do dziś. regularnie, co dwa-trzy dni na gadu gadu. w ciągu trzech lat, przez telefon rozmawialiśmy raz. byliśmy na jednej imprezie wspólnie. i były to moje tegoroczne urodziny, kiedy to, po raz pierwszy się dotknęliśmy. każdy gość składał mi "normalne" życzenia całując "na trzy". on przede mną klęknął, bo powiedział, że to mój dzień. składając mi życzenia, trzymał za rękę, którą finalnie pocałował, patrząc mi w oczy.
jest w nim coś tak nieprawdopodobnie ujmującego. i nasza relacja jest niczym wyjęta z książek jane austen. Ważniak dla każdego jest niesamowicie odległy, a dla mnie od czasu do czasu staje się bliski. i wiem o tym, że jestem w nim zakochana. bo to człowiek, który pojawił się znikąd i od razu mnie zachwycił. nota bene jest też nieźle pierdzielnięty. zbytni perfekcjonista, socjopata z nerwicą, maniakalne poczucie kontroli, nad sobą i otoczeniem. dyktatorskie zapędy. nie mówiąc już o fakcie, że szydzi z innych i się wywyższa. jest arogancki. wiem, że mój mózg go uwielbia. kocham wręcz wdawać się w wielogodzinne debaty o Freudzie, impresjonizmie czy zwyczajnej acz wielce dla mnie i jego charakterystycznej abstrakcji. jednocześnie nie jestem w stanie stwierdzić o co mu chodzi. wiele razy podkreślał, że wszystko, co robi jest celowe. ostatnio nawet tłumaczył się dlaczego ma dla nie mniej czasu. to jest trudna znajomość. niebezpieczna dla mnie. Ważniak jest ostrym kalibrem. robię wszystko, żeby jakoś to uspokoić, ale się nie da. kiedy go widzę, uśmiecham się. szukam oczami jego oczu. zerkam. zachowuję się, jak gówniara. Smerf Ważniak nie jest podobny do Niego. wpisuje się owszem, w mój typ, ale nie jest podobny. to pierwszy mężczyzna, który jest od Niego tak inny a jednocześnie tak lepszy. przez Niego jeszcze nie płakałam. wzbudza we mnie stale wiele uczuć. mam poczucie, że on dotyka mojej duszy. wchodzi w głąb mojego intelektu, bo jesteśmy do siebie dość podobni. myślę, że to cierpienie nas do siebie zbliżyło. są miliony rzeczy, o których już wiemy, a które nigdy nie zostały wypowiedziane. bo z nim jest trochę tak, jakby nasze mózgi łączyły się i wkraczały do własnego świata.

 
‎"Bo ja lubię do Ciebie pisać. Z różnych powodów. Między innymi dlatego, że chcę, żebyś wiedział, że myślę o Tobie. To dość egoistyczna pobudka, ale nie mam zamiaru się jej wypierać. A myślę dużo i często. Właściwie myśli o Tobie towarzyszą mi w każdej sytuacji. I nie masz pojęcia, jak bardzo jest mi z tym dobrze. A przy okazji wymyślam różne rzeczy. Z którymi też przeważenie jest mi dobrze. Bo bardzo wysoko cenię fakt, że zaistniałeś w moim życiu. Ostatnio zresztą trudno używać słów takich jak „cenię”. Ostatnio czasami wydaje mi się, że słowa są za małe. Dlatego dziękuję Ci. Dziękuję Ci z całą powagą i nieuchronnym lekkim wzruszeniem za to, że jesteś. I że ja mogę być."


co nie zmienia faktu, że przeszkadza mi wymiar tej znajomości. jednocześnie boję się zrobić z tym cokolwiek...






z drugiej strony jest Chuck. człowiek, przez którego przepłakałam rzewnie wiele tygodni. opryskliwy, czasem chamski, niesamowicie błyskotliwy. podobał mi się od zawsze. od pierwszego dnia kiedy go poznałam. ma w sobie strasznie wielkiego skurwysyna, a wewnątrz jest romantykiem. zbliżyliśmy się do siebie przez przypadek. wyznawał mi miłość już wiele razy. nigdy mu nie wierzyłam. dopiero teraz wiem, że powinnam. bo faktycznie był czas, że ten człowiek kochał mnie bez pamięci. co mnie zatrzymało? heh... oczywiście ON.... bałam się, że odejdzie. dodatkowo Chuck był chłopakiem mojej przyjaciółki. oglądałam się na nią, a teraz nie mam nic. żałuję, bo nawet nie spróbowałam. żałuję, bo mogłam coś przeżyć. mój problem polega na tym, że kiedy go nie widzę, wszystko jest okej, ale kiedy już go zobaczę... przestaję być sobą. to w jaki sposób my na siedzie oddziałujemy, jest nie do opisania.chemia. przyziemna, cielesna, zwierzęca wręcz chemia. przy nim czuję się jak kobieta. on mnie pożąda. widzę to, czuję, słyszę. każdy centymetr mojego ciała aż drży, byle tylko go dotknąć, ugryźć, zasmakować. Chuck ze mną igra, bawi się mną. kobiety go uwielbiają, bo on jest wspaniały. jest tak wspaniały, że kobiety chcą go przeżywać, chcą przeżywać z nim. nawet krzywdę. jak i ja chciałam. przy nim nie mogłam mieć depresji. jest w tanie w zaledwie dwie minuty tak mnie rozbawić i wyciągnąć z największego smutku. to niesamowite. przy nim uśmiecham się zawsze. a właściwie - uśmiechałam się zawsze - nim emocje nam wszystko popsuły. bo nasza przyjaźń była piękna, była fajna, była zajebista. mogłam powiedzieć mu wszystko, opowiadałam mu o NIM i innych. był dla mnie jak brat. pozwoliłam mu się poznać. a potem... w lutym dokładnie 24 lutego 2011 roku, w łazience uczelnianej, gdzie paliliśmy papierosy, na ósmym piętrze, powiedział mi, że mnie kocha. pamiętam, że się wtedy rozpłakałam. bo ON też tam był, czekał na parterze, wtedy nie chciałam, by Chuck mnie kochał, wtedy kochać powinien mnie ON.
najpierw się do mnie przytulił, ot tak jak zawsze. robił to już tyle razy. ale ja już czułam. ja widziałam jego oczy. jego płonące oczy. szerokie źrenice. przytulił się i zaczął wwąchiwać się w moje włosy. zawsze lubił mój zapach. powietrze dookoła nas stawało się coraz gęstsze. usiadł na wprost mnie, poprawił mi włosy na głowie i złapał mnie za ręce. potem jedną z nich przełożył na mój lewy policzek i powiedział "kocham Cię". byłam sparaliżowana, zszokowana.
a potem się wszystko między nam popsuło. to dziwne, bo przecież byliśmy tak nierozłączni, tak śmieszne dopasowani, tak odnalezieni. bo ON, bo jego egzaminacyjne problemy, bo A...
żałowałam, że nawet nie mieliśmy możliwości spróbować.

piątek, 25 maja 2012

zawsze. ciągle. mimo. wciąż.

zastanawiam się... dlaczego tak po prostu nie potrafiliśmy się przyjaźnić? dlaczego to było takie trudne? dobrze, moje uczucia robiły swoje, ale co z Nim? obiecałam sobie nie myśleć więcej o tym człowieku. zarzekałam się i przysięgałam samej sobie. dlaczego teraz o nim myślę?
siedem i pół miesiąca.
może tak naprawdę nigdy nie byliśmy przyjaciółmi? słyszeliśmy się i uśmiechaliśmy wtedy, kiedy trzeba było. udawaliśmy przyjaciół, bo tak było nam wygodniej.

tęsknie za Nim. nie za moją miłością do Niego, a za Nim. jako za człowiekiem. za tym, jak się śmiał i za tym, że był jedynym mężczyzną, który łapał moje myśli w locie. nasze neurony lustrzane były nastawione na wzajemność.
nie byliśmy przyjaciółmi, bo definicja tego słowa jest równocześnie za szeroka i za wąska. przyjaźń o nas, to było "za mało" bo wiadomo, że kochaliśmy się i "za dużo", bo bywały dni, że byliśmy sobie obcy.

niby nie myślę o Nim często.
nie jem od 3 tygodni. nie mogę. schudłam. wybieliłam zęby, zapuszczam włosy, wszystko po to, by być inną od tej, którą mnie pamięta. by być lepszą. najlepszą wersją mnie. wykrzesam z siebie ile się da. prawdopodobnie mam jeszcze cały miesiąc. bo w lipcu będzie na miejscu, ma praktyki.

nie wiem dlaczego tak bardzo się boję.

wczoraj siadłam do mojego archiwum na gg. sprzed 2 lat.
jak wiele się zmieniło... jak nieprawdopodobnie byłam uwiązana przy Nim. każde moje słowo, każdy gest był Nim przesycony. byłam skupiona tylko na Nim. nic innego się dla mnie nie liczyło, nic nie istniało.

nawet teraz.... mam poczucie, że staram się dla Niego.

poniedziałek, 14 maja 2012

ile jeszcze?

Tak bar­dzo za Tobą dziś tęskniłam. Przes­traszyło mnie to, że tak cho­ler­nie tęsknię. Tak nie na­leży się zacho­wywać, to niez­dro­we. Nie jes­tem słabą osobą. 

poniedziałek, 7 maja 2012

say "goodbye" and run away

wczoraj nie miałam nic.
dziś mam znacznie mniej.


muszę się zmienić.

niedziela, 22 kwietnia 2012

zębina

minęło ponad pół roku.
mam straszną ochotę się do Niego odezwać.
to galopuje, rozrasta się w każdej komórce mojego ciała.
był tylko mój. był.
a teraz nie mam nic swojego.
ludzie mają swoich partnerów, swoich przyjaciół.
a ja od pół roku... nie mam nic swojego.
ja i On. byliśmy toksyczni, On mnie zabijał.... ale miałam. miałam choć złudzenie.
pojawił się ktoś, kto jest lepszy od Niego. ktoś kogo mogłabym pokochać. dlaczego więc nadal myślę o Nim? dlaczego teraz siedzę i płaczę?
to byłby takie proste.... wymyśliłabym błahy powód, w którym tylko On mógłby mi pomóc. jaki? pf.... "hej, wiem, że między nami jest dziwnie, ale tylko Ty możesz wyjaśnić mi proces usunięcia zębiny próchnicowej. wiesz... na zajęciach z prawa medycznego mamy casusy. mnie trafił się ten, ze stomatologii i mogłam się zgłosić tylko do Ciebie. od tego zależy moje zaliczenie, ale zrozumiem, jeśli się nie odezwiesz."
odezwałby się.
myślę o nim, bo już nie jestem na Niego zła. przeszło mi. i ten moment, kiedy w dniu moich urodzin dostałam SMS'a z życzeniami. pamiętam, wyświetliła mi się jego ksywa na telefonie.



wtedy przestałam oddychać na jakiś czas.



czy to moja tęsknota? czy może znowu mam ochotę mieć jakąkolwiek władzę, nad jego życiem. może chce poznać alinę, może chcę ją wyeliminować. nie powinnam. wiem. ah te moje plugawe egocentryczne zapędy.

"I heard, that your settled down. That you, found a girl and..."


błagam.
nie pozwólcie mi się do Niego odezwać.

czwartek, 5 kwietnia 2012

uciekam

wyjeżdżam. na krótko, ale zawsze coś. mam nadzieję, że ten czas mądrze wykorzystam. mam nadzieję, że przestanę, jak zwykłam ostatnio, pić co wieczór i rzewnie płakać. już taka byłam. na pierwszym roku studiów. teraz bez dwóch zdań wolę moją obecną hipokryzję emocjonalną aniżeli poprzednie lęki.

a więc....
znalazłaś się droga alino. ciekawe, jaka jesteś. ciekawe jak wyglądasz. poznał cię w klubie, więc najpierw spodobałaś mu się fizycznie. zapewne jesteś szczupła, twoja karnacja ma oliwkowy odcień. masz długie nogi. zawsze to lubił. przypuszczam, że masz ciemne włosy i niebieskie oczy. zęby. masz ładny i słodki uśmiech. jesteś naturalna i delikatna. dla niego. dla mnie jesteś nijaka. nie pijesz alkoholu, a to świadczy o fakcie, że albo jesteś alkoholiczką albo jesteś niedostosowana społecznie. z tego co udało mi się ustalić, jesteś ogromną przeciwniczką alkoholu. nie pijesz nigdy a i On się przy tobie wstrzymuje. zabawne. zawsze był niczym chorągiewka. dostosowywał się. ze mną zaczął palić, przy tobie przestanie pić. masz prostą konstrukcję. musisz mieć. i w żadnym wypadku, zabraniam ci być podobną do mnie. a więc.... spotykacie się regularnie. ciekawe czy masz jakieś pasje. tak bardzo chcę, żebyś była głupia. pusta i nic nie warta.

bo ty, droga alino, nie zdajesz spbie sprawy z tego na co się porywasz. jego trzeba prowadzić za rączkę, z nim trzeba być, nim się trzeba zajmować i jego trzeba przeżywać. ty go nie zrozumiesz, nie będziesz rozróżniać jego uśmiechów i liczyć pieprzyków na jego policzkach. nie będziesz potrafiła się z nim śmiać do łez. nie zrozumiesz jego chorych ambicji, nie będziesz pocieszać go, jak znowu pokłóci się z ojcem. przyjdzie taki czas, że zabraknie ci sił, argumentów i pomysłów na niego. nie zrozumiesz jego świata i zaczniesz konkurować z jego matką. nie podołasz temu wszystkiemu, nie będziesz tolerować jego humorów i wiecznie na niego czekać. dlaczego? bo nie jesteś mną. mam nadzieję, nie podołasz....


minęło prawie pół roku.
ja nadal nie mam nic. obok dziwnego hamowanego zakochania do pewnego typa spod ciemnej gwiazdy i ogromu bólu, jaki czuję do Niego i do ciebie alino. że ośmieliłaś się pojawić w jego życiu.


niedługo będę w stanie pożyczyć Ci szczęścia z nią u boku, a Ty nie zauważysz nawet, że to ja chciałabym być na jej miejscu. niedługo tak będzie, obiecuję. pracuję nad tym.



uciekam.
chcę uciec.
uciekam.

sobota, 24 marca 2012

przytul mnie życie


"Czy usłyszałabym szept
Jakim to miłość wyznaje się
Gdybym nie znała słów złych
Za te złe słowa dziękuję ci"




właśnie teraz czuję, czuję, że muszę wyrzucić z siebie absolutnie wszystko. jestem zła. zwyczajnie i niezwykle intensywnie zła na życie. są po prostu rzeczy, które mnie denerwują. nie mówię o nich, nie piszę o nich i udaję, że nigdy nie miały miejsca.

wyparcie.

mój najskuteczniejszy środek obronny. zawsze działa.


R.... nie mogę przestać o nim myśleć. cóż. może o to mu chodziło? zastanawiam się... jak można zostawić kogoś z czymś takim? czyżby to wyrzuty sumienia przedzierały się przez moje słowa? czuję się trochę tak, jakby wszystko, co wydarzyło się miedzy nami było tylko moją winą. nie wypieram się. moją było. owszem. ale nie w 100%.
nie powinien był mi tego mówić. nie miał prawa. nie może. przestałam o niego zabiegać, przestało mnie to bawić. odpuściłam, bo skupiłam się na NIM. byłam przekonana, że to co było między mną i R jakoś tak naturalnie zaczęło zamierać. przeszłam z tym do porządku dziennego. zawsze się bałam, że przyjdzie taki czas, że za to zapłacę. a przez to, że sprawa wydawało się rozmywa, miałam nadzieję, że tak nie będzie. nawet o tym nie myślałam. o R też nie. aż tu przyszedł czas. czuję się przez to gorzej. nasze ostatnie spotkanie było zwyczajne. ja zanurzona we własnych myślach, on opowiadający o pracy. było zwyczajnie, aż powiedział "chciałabym cię im przedstawić. tyle im o tobie opowiadałem. jestem pewien, że by cię uwielbiali". zaproponował wspólne piwo. ja, R i jego najlepsi koledzy z pracy. nie wierzyłam w to, co słyszałam. przecież oni znają jego żonę, jego dzieci, bywają u niego w domu. i jako kto miałabym się tam pojawić? jako PRZYJACIÓŁKA? najbardziej zabawne w tym wszystkim było to, z jaką lekkością on o tym mówił. myślę sobie, okej czyli też wrzucił na luz, jeśli chodzi o to, co nas łączyło i teraz będziemy kumplami. zeszłam z tematu. zaczęliśmy gadać o związkach, o relacjach między kobietami i mężczyznami, itp. powiedziałam mu, co o tym myślę, co sądzę o związkach, jak moim zdaniem powinny one wyglądać. patrzył na mnie. w ten sposób, który lubię. to była mieszanka podziwu z zaskoczeniem. potem on zaczął prać swoje małżeńskie brudy. powiedział, że jego żona jest głupia. szkoda mi jej. nigdy bym nie chciała, żeby mój mąż tak o mnie mówił. może się do tego przyczyniłam? może faktycznie jest głupia.

a potem powiedział, że mnie kocha.



----

i co kurwa w związku z tym wszystkim?

siedzę i płaczę. nie kontroluję tego. łzy lecą same po moich policzkach.

minęło 5 miesięcy.
5 miesięcy wrzaskliwej ciszy. w ciągu tego czasu usiłowałam ułożyć sobie życie. nie wyszło mi. co czuję? czuję, że tęsknię. tak. to właśnie to uczucie. ostatnio, żeby nie mieć czasu na szczególne rozmyślania, zaangażowałam się w sprawy innych. pomagam ludziom. staram się. znów daję z siebie, jak najwięcej. to mi pomaga. z tym łatwiej żyć. powoli wracam do mojego neurotyzmu sprzed studiów. lubiłam go nawet. za dnia szczęśliwa, w nocy zanurzona w cierpieniu.

nic nie zrobiłam.
nic nie mogę zrobić, żeby zmienić cokolwiek.
jest mi tak kurewsko samotnie.

nie czuję się nikomu potrzebna.
nie czuję się potrzebna sobie.

niedziela, 12 lutego 2012

po drugie: rozgoryczenie.

"nie, nie chcę Cię skrzywdzić"
"jesteś świetną dziewczyną i na pewno kiedyś znajdziesz kogoś dla siebie."
"nie chcę psuć tego co mamy"
"przyjaźń jest taka piękna"
"przyjaźń jest wieczna"
"przecież zawsze możemy się przytulać"

oczywiście! bo cóż innego?
nie rozumiem instytucji dzisiejszych związków. kiedyś było o wiele prościej. kiedyś albo się kochało albo nie. teraz się jeszcze "lubi" albo "bardzo lubi", można jeszcze "uwielbiać", zawsze najintensywniej, kiedy chce się iść z kimś do łóżka. co to jest? co się stało z instytucją miłości? dlaczego faceci się boją? dlaczego ja się boję mówić o moich uczuciach. dlaczego już nie potrafię? czemu lęk przed odrzuceniem jest silniejszy?

co się z nami wszystkimi kurwa stało!?!?

dawno nie pisałam niczego tutaj. odsuwałam od siebie pewne fakty z nadzieją, iż skutecznie wyprę je ze świadomości. cierpię. nadal, cały czas.
cicho.
nie jestem tą samą osobą. przestałam się lubić. znowu jestem wrogiem samej siebie. z każdym dniem coraz więcej we mnie agresji. nie mogę się skupić. wszystko zawalam. ciągle robię coś nie tak.
nie wierzę ludziom. nie wierzę im, kiedy mówią o mnie dobre rzeczy. przestałam się szanować, doceniać, uśmiechać. żyję z dnia na dzień czekając na cud. czasem mam poczucie, że to wszystko, to musi być jakiś film albo sen. to nie jest moje życie.
z momentem uświadomienia sobie, co to jest miłość oddałam prawo do rządzenia moim światem innym ludziom.
nie płaczę. znowu nie mogę.
nie mogłam wtedy. 4 miesiące temu, kiedy siedziałam z nim w samochodzie. teraz też nie płaczę. płakałam, kiedy musiałam uśpić psa. płakałam bardzo. miałam wrażenie, że to cierpienie sprawiło, że znowu zaczęłam "czuć".
dziś dowiedziałam się, że ten (X), który niedawno krzyczał mi w twarz, że mnie kocha mnie oszukał. wow. ależ nowość. nie kocha mnie. kolejny. znalazł sobie nową. inną. fascynującą. moja rozmowa z nim mnie dobiła. być może to zabrzmi okropnie, ale chciałam, żeby mnie kochał. chciałam mu wierzyć. otworzyłam się przed nim. powiedziałam mu, że mi na nim zależy, a on krzyczał, że mnie kocha. a teraz na przemian mnie olewa i wyraża swoją tęsknotę. czułam, że ktoś jest. czułam, że ktoś zawrócił mu w głowie. ciekawe dlaczego mi o niej nie powiedział. no tak. zapomniałam, że ja i on nigdy nie będziemy razem, bo on na pewno by mnie skrzywdził. a poza tym to przecież kocha mnie, jak siostrę.

kurwa. przestańcie mnie traktować, jak kogoś bez uczuć.

nie chcę się nigdy więcej zakochiwać. nie chcę nigdy więcej nikomu zaufać.

sobota, 11 lutego 2012

welcome

a ona znów udawała, że ma go głęboko w nosie. jak najdalej odsuwała od siebie myśl, że tak bardzo pragnęła z nim być. nigdy nie potrafiła przyznać się do błędu. do tego, że taki drań mógł zawładnąć całym jej światem.



to jest parszywy czas.

wytnijcie mi serce.