czwartek, 23 czerwca 2011

komórki macierzyste.

nie pisałam. nie mogłam wyrazić siebie. popadłam w ogromny marazm. jestem pewna, że to bardzo poważna depresja. z objawami lękowymi oczywiście. w moim życiu jest chaos. jak zawsze. tym razem jednak nie będę skupiać się na tym, co zawsze.

na tę stronę internetową trafiłam przypadkiem. właśnie przed chwilą.
klinika gdzieś w azji. przeszczep komórek macierzystych. dział "choroby uleczalne" - klikam, "choroby neurologiczne" - klikam, znajduję "rdzeniowy zanik mięśni". czytam "znaczna poprawa stanu zdrowia." zwłaszcza u pacjentów z SMA1.
potem już tylko płakałam.
nadal płaczę. łzy ciekną mi po policzkach. każda kolejna jest dowodem na to, że moja tląca się gdzieś, całkowicie pozbawiona racjonalnego miejsca bytu nadzieja, jednak jest.
nie wiem co myśleć. nie napalam się, ale przecież zawsze to jest jakieś przysłowiowe światełko w tunelu, prawda?
czy to jest możliwe? czy jest możliwe, żeby moje dotąd nieuleczalne przekleństwo choć w odrobinie ustąpiło?
głowa mi eksploduje. natłok myśli, emocji. mętlik. wszystko suto doprawione przekonaniem, że będzie dobrze.
a przecież skreśliłam siebie już dawno. myślałam, że już zawsze będzie tylko gorzej.
i tak nic nie wiem.
czy się nadaję? czy jestem w odpowiednim wieku, czy mój stan zdrowia pozwoli na coś takiego? czy przyniesie to efekty?
i sryliony innych pytań.
.
to tylko kroplówka... co najwyżej zastrzyki w kręgosłup.
.
czuję się trochę tak, jakby wszystko przestało mieć znaczenie. jakbym lewitowała nad ziemią. czuję, jak gdzieś w brzuchu budzi się szczęście.
mimo, że to nic pewnego.
zaczynam działać.
nagle czuję, że mogę wszystko.
czuję, że nie jest aż tak źle.
...
jest 23.
jutro obudzę się i zacznę walkę. tę najważniejszą w moim życiu.