sobota, 7 sierpnia 2010

tam tam, tadam.

"biorę sobie ciebie za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. tak mi dopomóż panie boże wszechmogący i wszyscy święci"


podobno aż 50% małżeństw w polsce się zdradza. i jak tu wierzyć w cokolwiek?
pffff i kto to mówi, czyż nie?
zakompleksiona panna z bloga, która sama ma romans z żonatym facetem. ma? a może miała? sama już nie wiem na jakim to jest etapie.
nie zawsze miałam do tego takie podejście.
jeszcze do niedawna wierzyłam w miłość, w szczęście, w ludzi.
i nagle, jakoś tak zupełnie dziwnie, zaczęłam zauważać, że wszystko wokół to jedno wielkie szambo.
a potem na dodatek utopiłam się w tym szambie.
zastanawiam się gdzie jest moja moralność, gdzie ją zgubiłam?
nie chodzi tylko o R. chodzi o nich wszystkich.
od jakiegoś czasu mam nieodparte wrażenie, że to się nie zmieni. syndrom czerwonej lampki. dlaczego nie mogę się przemóc, dlaczego uciekam i się odcinam?
przecież nawet z R tak było. to zabrzmi okropnie, ale swojego czasu był dla mnie swoistym trofeum. najpierw było super, byłam doceniona, zaskoczona, potem nadeszły wyrzuty i nieustanne przemyślenia, potem bałam się, że to emocje, a na końcu po prostu mi się znudził. tak, był taki okres, że miałam dosyć. ale to i z jego winy. czułam się tak cholernie ograniczona. a potem nastały te dni przerwy. ciekawe czy coś zmienią. tęsknię za nim. tęsknię za naszymi rozmowami. tęsknię za tym, że był.
gdzieś, jakoś tam figuruje w moim sercu.
ale jako kto?
nie mam pojęcia.
nie jest to groźne. ostatnio, kiedy byłam na tym ślubie, wyobrażałam sobie R z żoną.
nienawidzę ślubów, strasznie mnie dobijają.
i ta cała szopka, coś w stylu "pokażmy ludziom, jacy jesteśmy kurewsko szczęśliwi".
a może będą? może ci wszyscy ludzie będą szczęśliwi, a tylko dla mnie szczęście jest abstrakcją? może zgorzkniałam już do reszty? a może by to moje wewnętrzne nieszczęście oblać lukrem uśmiechu?

w nic już nie wierzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz