niedziela, 7 lutego 2010

wykład prywatny o miłości być może

"myslovitz"- chciałbym umrzeć z miłości. na jednym z ich koncertów gościnnie wystąpiła edyta bartosiewicz. razem z nimi wykonuje ten utwór, a na koniec wypowiada słowa: "a kto by nie chciał?". no właśnie. i tak się zastanawiam.
ilu z was zdarzało się zwłaszcza w młodym wieku marzyć o wielkiej i silnej miłości? ileż to razy oglądając naiwne romansidła z hepi endem marzyło się, by przeżyć uczucie tak porywające i silne? miłość. według stereotypu, coś najpiękniejszego i najlepszego, co może nam - grzesznym ludziom - się przytrafić. podobno każdy na nią czeka. podobno każdy ją spotka. no tak, to może racja.
pamiętam dokładnie, kiedy to i ja prosiłam los o uczucie. byłam zafascynowana i sama głęboko pragnęłam poczuć to na sobie. zapomniałam tylko, że odwzajemnienie (w tym przypadku jego brak) będzie najbardziej istotne i przyniesie tak wiele konsekwencji.
miłość - jednak przekleństwo, choć z drobnymi momentami euforii.

wczoraj dotarło do mnie, że miłość to ten moment, kiedy serce nagle zaczyna rwać się na strzępy.

to zabawne, ale zawsze, kiedy nie mam czasu na myślenie, decyzje podejmują się same w mojej głowie. jestem w środku sesji, przede mną jeszcze trzy najgorsze egzaminy. jestem zmęczona, zawieszona między książkami i snem, a świat się kręci i rzeczy się dzieją.
przyjechał On-wyczekiwany książę na białym rumaku. już w momencie, kiedy był w domu zaczęły się problemy. nagłe zmiany terminów, odwoływanie spotkań, idiotyczne wymówki i cała reszta szopki, będąca konsekwencją faktu, iż syn wielbiony po wsze czasy- jedynak- zjechał do hacjendy swych rodzicieli. i zaczęło się psuć. bo kiedy On jest tam, tam jestem tylko ja. bo tak naprawdę nikt się nim nie interesuje. w piątek w ciągu godziny czterdzieści odebrał cztery ponaglające telefony - mieliby ociupinę wstydu. wczoraj było to samo. obserwowałam Go cały dzień. oddaliliśmy się bardzo od siebie. On mnie... nie rozumie. nie chwyta tego, co mówię. nie lubi moich znajomych. opowiadał tylko o tym, jak przygotowywał się do sesji i szperał mi w indeksie. i jeszcze skrzyknął wczoraj do knajpy swoją paczkę. i ta ONA. byłam taka zła. przesiedział przy ich stoliku stanowczo za długo, choć było to kilka minut. i to z nimi się śmiał, to z nimi miał o czym rozmawiać. a u nas? był cicho. nie śmiał się, a niektóre z Jego spojrzeń miały w sobie wiele pogardy, mimo tego, że starał się na pewno.

"Sto zim i ani jedno lato
a czasem okruch z twego stołu
czekałam aż do bólu na to
zmieniona w małą garść popiołu
"

dużo łatwiej jest mi się z Nim kłócić, mówić, że coś jest nie tak. opuścił mnie wewnętrzy lęk przed Jego reakcją. i wiem dlaczego. bo czuje się pewniej. to przez R, przez A, przez DA i przez resztę.

wczoraj właśnie dotarło do mnie, że ja i On straciliśmy szansę na cokolwiek już dawno temu, a ja tak niepotrzebnie pielęgnuję w sobie to nieszczęśliwe uczucie. ta miłość jest taka piękna w dużej mierze ze względu na jej niespełnienie. kocham Go, to wciąż nie ulega podważeniu. wczoraj zastanawiałam się jak wyglądałby nasz rzekomy związek. i co? i stwierdziłam, że byłby beznadziejny. On tam, ja tu, spotkania co miesiąc i nieustanna inwigilacja Jego rodziców. muszę z przykrością stwierdzić, że On po prostu nie jest dla mnie. może to za wcześnie? a może po prostu ja się za bardzo uparłam?

a może znowu moje słowa pisane tutaj, pod wpływem chwili, są spowodowane tym, że trochę się pozmieniało? czuję się pewniej i uciekam od tego uczucia, a kiedy jest źle znowu do niego wracam?

ja wiadomo u mnie wszystko było poplątane, a teraz chyba zauważam światełko w tunelu.
czyżby wszystko się normalizowało? nie chcę się napalać, ale wiem jedno. tym razem nie zmarnuję okazji. pisałam już, że DA obija mi się po głowie od jakiegoś czasu. i jak się okazało... ja jemu też. dawno nie czułam tego rodzaju euforii w oczekiwaniu na odpowiedź, smsa, wiadomość, spotkanie. na początku marca idziemy -jak to określił - na randkę. nie chcę znowu utonąć w jakichś chorych przekonaniach o tym, że może COŚ wyjdzie, ale z drugiej strony mam dosyć blokowania wszystkiego przez NIEGO. wygląda na to, że DA od początku roku zwrócił uwagę na mój charakter. na dodatek tak ładnie to wszystko opisuje, nazywa, zauważa takie rozkosznie nieistotne szczegóły.

"widzę ostrość na nieskończoności,
to nieskończoność nabiera ostrości"

a jutro ON i DA spotkają się po raz pierwszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz