środa, 26 sierpnia 2015

"oh she's just a mistress type"

nie było mnie. dalej mnie nie ma. straciłam samą siebie. na poczet pracy, na poczet utrzymywania się na powierzchni.
wyparowały ze mnie emocje. straciłam je na zawsze.
czuję się pusta w środku.
dorosłam.
to paskudne uczucie. wszystko się musi, trzeba i powinno.
ale tutaj o emocjach i przeżyciach. tutaj nie muszę być silna, twarda i zawzięta.
moje życie wywróciło się do góry nogami.
podczas mojej nieobecności błądziłam od jednej sinusoidy do drugiej.
dalej "jestem" z R. ale mnie już w tej relacji nie ma. zdeptał mnie, zniweczył i zniszczył. znamy się już 13 lat.... dorastałam na jego oczach. sprawy między nami układały się poprawnie. dalej tkwiliśmy w tej dziwnej relacji, do czasu moich urodzin. wtedy wszystko się zepsuło. oczywiście była niespodzianka i była bielizna za ponad pół tysiąca złotych i masaże erotyczne i świetny seks. i wyznania miłosne były znowu.
zabawne. świat nauczył mnie tego, że im częściej ktoś mi mówi, że mnie kocha, tym bardziej powinnam być czujna. a ja chciałam na tym etapie swojego życia w jego "kocham" uwierzyć. i w momencie, kiedy uwierzyłam i pomyślałam sobie "i tak w tym tkwisz, popłyń, przecież tyle go znasz i on cię tak mocno akceptuje....."
sielanka trwała góra tydzień. wspomniał, że się z kimś spotyka. a więc była żona, byłam ja i była jakaś nowa kobieta.
ból był przeokropny.
to takie ironiczne, prawda? żona mi nie przeszkadzała, ale miałam takie wrażenie, że on mnie.... z tą nową kobietą zdradza. kolejny raz mogłam sobie wysmarkać nos w jego słowa. jego "kocham" nic nie znaczyło. może to kryzys wieku średniego? zaczęły się... wyjazdy, narkotyki i marynarki w łososiowym kolorze.
ona.....
ona była lepsza ode mnie.... była zdrowa.... zapatrzona w niego.... ale przede wszystkim....
była nowa.
chciał się nawet dla niej rozwieść. podobno. wiedziałam, że tego nie zrobi.
wtedy właśnie mnie stracił. na zawsze.
era tamtej kobiety trwała może z miesiąc. tak przynajmniej mi przysięgał, przepraszając. nie wiem, może dalej się z nią spotyka. nie interesuje mnie to.
kiedy powiedział mi, że znalazł sobie "normalną kochankę", coś we mnie pękło. cierpiałam przez tydzień. potem już nic nie czułam...
stał mi się obcy. dalej spotykaliśmy się zawodowo. odcięłam go od siebie.
najgorsze jest w tym wszystkim to, że on oczekiwał ode mnie awantur, pretensji, czegokolwiek. a ja milczałam i cierpiałam w środku.
nie chodziło o nią, o nas, o niego. o seks ani o emocje, jakie miałam względem niego. chodziło o to, że mu kurwa zaufałam. uwierzyłam, że mnie można kochać.
a on potwierdził, że to nieprawda.
potwierdził każdą najgorszą myśl, jaką miałam w głowie na swój temat.
dni ciągnęły się powoli, myślałam o zemście. to uczucie jednak szybko minęło. wiedziałam, że zrobię najgorszą rzecz na świecie i zrobiłam. zabrałam mu prawdziwą siebie. on nawet o tym nie wie. nigdy się nie dowie. i nigdy mnie nie odzyska.
bo nigdy więcej mu nie zaufam.
....
w tym czasie wpadłam w wir codzienności. przestałam racjonalnie myśleć. szukałam ukojenia. potrzebowałam uświadomić sobie, że jestem warta... cokolwiek.
a przecież był jeszcze M.
kolejna moja życiowa głupota.
z M pracuję od ponad trzech lat. jego żona pracuje u nas w firmie.
historia więc zatoczyła koło.
dwójka dzieci, małżeństwo z 12 letnim stażem, ślub przez wzgląd na wpadkę i dwuletnia córka. problemy w relacji. kobieta go nie docenia....
a ja byłam obok. i byłam sobą.
pocałowaliśmy się dla zabawy. w walentynki, wracając z krakowa. byłam pijana. on nie.
miałam niebotycznego kaca moralnego. dlaczego? bo znam siebie. wiedziałam, jak to się skończy. znam siebie i znam mężczyzn.
nie mogłam sobie poradzić. sumienie nie dawało mi spokoju. ale jednak....
no i się zaczęło. rozmowy, flirtowanie, przygadywanie....
kontrolowałam to. do czasu.
kiedy R potraktował mnie tak, jak szmatę.... przestałam myśleć.
chciałam poczuć. cokolwiek.
zawładnęła mną desperacja.
to żałosne, wiem.
to trwało pięć miesięcy, aż w końcu umówiliśmy się na prywatne spotkanie.
to miało być świętowanie moich - zdanych, o dziwo, na piątkę - studiów podyplomowych na UJ.
na spotkanie ze mną przywiozła go żona....
wypiliśmy trochę. nie dużo. na pewno nie tak dużo, żebyśmy oboje nie wiedzieli co robimy.
nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze rozmawiało mi się z mężczyzną. tak swobodnie, tak naturalnie. tak niezawodowo. o wszystkim i o niczym. czułam się przy nim dobrze. on zna mnie prawdziwą. był świadkiem wielu dziwnych sytuacji. zarówno zawodowych jak i prywatnych.
...
nie patrzyliśmy na siebie. piliśmy, gadaliśmy i śmialiśmy się. do czasu, aż odpalał mi papierosa. spojrzeliśmy sobie w oczy i żadne słowa nie były już potrzebne. wziął mnie na ręce i położył na kocu. na tym kocu spędziliśmy dobre dwie godziny.
świat przestał istnieć. byłam ja i on i rozgwieżdżone niebo.
a przecież ktoś mógł nas nakryć, nawet ktoś znajomy....
nigdy w życiu nie miałam tak emocjonalnego seksu.
ja się z nim nie pieprzyłam, ja się z nim kochałam.
traktował mnie zupełnie inaczej niż R.
po wszystkim siedziałam na jego kolanach. milczeliśmy. a on mnie przytulał. i całował moje włosy. nikt nigdy wcześniej tego nie robił. byliśmy oboje rozedrgani.
nie żałowaliśmy tego. przeraziła mnie naturalność całej sytuacji. żadnych oporów, żadnego wstydu i zahamowań. żadnych zbędnych rozmów i komentarzy.
od tego czasu minęło trochę czasu. nie spałam z nim więcej, ale nie stronimy od siebie. szczególnie fizycznie. wszystko się pozmieniało. zaczął o mnie dbać. to przerażająco niebezpieczne. kupuje cynamon i trzyma w schowku samochodu, bo "nie na każdej stacji mają, a ty tak uwielbiasz", zdarza się, że niepytany poprawi mi buta, albo mnie okryje swoją bluzą. zabiera mnie na spacery po pracy i rozmawia ze mną. pyta o to, jak się czuję. pomaga mi.
...
nie wiem co czuję do M. na pewno chciałam go uwieść. jego małżeństwo wisi na włosku. rozmawiamy o tym. można wręcz stwierdzić, że mu pomagam.
jestem jebaną hipokrytką.
dziś powiedział, że chciałby się rozwieść. i że nigdy wcześniej nie dogadywał się z kobietą tak dobrze, jak ze mną.
M w przeciwieństwie do R jest emocjonalny i opiekuńczy. robi rzeczy, zanim ja o nich pomyślę. nie mówi dużo i jest skryty, ale ja nie jestem głupia. ja czuję wiele. widzę, jak się zachowuje i jak mnie traktuje. i czułam jego uczucie do mnie. wspomniał o nim tylko raz. ale ja to czułam już podczas naszego seksu.
im głębiej zanurzamy się w naszą relację, tym mniej flirtujemy.  uświadomiliśmy sobie, że to już nie są żarty i wygłupy, czy puste podgadywanie. rzeczy się dzieją.
a ja nie wiem jaki mam do tego stosunek.
nie wiem. powinnam to przerwać, ale tego nie zrobię. bo mi wygodnie, bo to mi się podoba, bo mam dość rezygnowania z rzeczy, które chcę od życia.
nie chcę mu rujnować życia. nie chcę, żeby się rozwodził. niczego od niego nie oczekuję.
tyle, że on nie jest R. i mam wrażenie, że to on czegoś ode mnie chce. bywa zazdrosny. bardzo mi się to podoba, chociaż nie reaguję na jego zaczepki w żaden sposób.
on przede wszystkim jest opiekuńczy.  tu jest problem.
zmienił się przy mnie bardzo. wszyscy to widzą. nawet sam o tym mówi.
po co mi to?
kolejny ochłap losu.
a ja jestem już zmęczona ochłapami. chciałabym mieć coś prawdziwego tylko dla siebie. coś realnego.
a może to jest prawdziwe? może moje relacje z R i M są prawdziwe? bo mimo moralności, konwenansów i całej reszty oni chcą ..... mnie?
tyle, że oni noce spędzają w swoich domach. żonom kupują masło w spożywczaku za rogiem.
a ja tylko karmię ich ego.
...
a ja wieczorami pijam wina i palę papierosy. w samotności.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz