sobota, 12 kwietnia 2014

24

od 8 minut mam 24 lata. i nadal tę samą pustkę we łbie, co nastoletnia ja. siedzę i czekam, aż któryś z "ważnych" w moim życiu się odezwie. wypite wino spowalnia minuty... przecież powinni się odezwać, przecież mówili, że jestem dla nich ważna. 24 lata, obrona, tytuł magistra prawa. i na co mi to?
od początku wiedziałam, że prawo nie jest dla mnie. nie nadaję się. moje myślenie nie jest wystarczająco surowe i jednotorowe. poziom empatii nie ułatwia niczego. nie umiem tak. nie znam się. nie jestem swoją siostrą.
mam 24 lata. to prawie ćwierćwiecze. zmieniłam się. cholernie. czuję, jak z każdym dniem rośnie we mnie poziom goryczy. czuję się, jakbym brodziła w zastygającym cemencie. zauważam obłudę, fałsz. świat mnie rozczarowuje. nie jestem już, tak zakochana w życiu, jak kiedyś. szkoda. tęsknię za tym. dookoła banda osób ze zgąbczałym śródmózgowiem. nie chcę tak żyć.
pogubiłam się. nie wiem co czuję, a sprawy same wymykają się spod kontroli.
wczoraj - dokładnie wczoraj o godzinie 21.07 uświadomiłam sobie, że żyję w romansie. zabawne. dotarło to do mnie po niespełna 5 latach. zawsze traktowałam R, jako "dobre bzykanie". w sumie nie było nic ponadto. gdybym miała nas zdefiniować to byliśmy fiends with benefits. nawet nie chodzi o niego. chodzi o mnie. ja wiem, że mi się w nim zakochać zwyczajnie nie wolno. pamiętałam o tym i starałam się o tym nie zapominać. i on pamiętał chyba. chociaż zdarzało mu się w przypływie ekstazy czy totalnego zdebilnienia powiedzieć, że mnie kocha. ale ja nigdy tego nie słyszałam tak naprawdę, tak całą sobą, tak że od ucha do serca to trafiło. zawsze to od siebie odtrącałam. bo jemu się to przecież tylko wydawało. to trudne, bo ja bym go mogła kochać. bardzo mocno. bo on wydaje się być przez ten cały czas.... najbardziej wporządku. wobec mnie rzecz jasna. bo na pewno nie wobec swojej żony.
wiele nocy o tym myślę. jak to się stało? dlaczego to się stało? dlaczego ja?
jest cudownym, przystojnym i inteligentnym mężczyzną. dlaczego to mnie wybrał na swoją kochankę? "kochanka", tak nazwał mnie dopiero poraz pierwszy w zeszłym miesiącu. dla niego to też było tylko bzykanie i ja o tym wiem. do czasu.
kiedy Smerf Ważniak zachował się tak, jak oni wszyscy, których kochałam dogłębnie - zaproponował mi przyjaźń, mój świat się zawalił. nie funkcjonowałam przez ponad półtora miesiąca. jedyne co pamiętam z tamtego okresu to wódka, wódka, wódka i sen. i łzy. dużo łez. i dużo wódki.

"chcę żebyśmy mieli jasność, że jesteśmy i będziemy jedynie znajomymi. mam nadzieję, iż dobrymi"

zarzekałam się, że nie będę się z nim przyjaźnić. obiecywałam samej sobie i co? i nie byłam w stanie przyznać się mu co czuję tak naprawdę. i do tej pory prowadzę tę farsę. mimo, że minęło ponad dwa miesiące.

i wtedy R poprosił, żebym przygotowała umowę spółki dla jego działalności... i po spotkaniu poszliśmy na kolację.... a potem mieliśmy niebotyczny seks. i chwile szczerości w samochodzie. i chwile łez... i on był taki speszony. bo to poraz pierwszy byliśmy gdzieś wśród ludzi. wypełzliśmy niczym karaluchy po deszczu. robale pragnące słońca, z nasiąkniętymi grzechem pancerzami chitynowymi. i jego koledzy mnie polubili. wszystko było idealne. tylko ona- jego żona dzwoniła ciągle. było mi jej żal. nadal mi jest. wyobrażam sobie jej ból, kiedy dowiedziałaby się, że On zdradza ją... ze mną....
ona o niego nie dba. ona złapała go na dziecko, ona go nie docenia. czasem patrzę na niego i chciałabym mu powiedzieć na jak wiele zasługuje. ale nie robię tego. robię wszystko, żeby ona się nie dowiedziała, żeby nie miał problemów. obiecałam sobie, że nie będę za dużo z R rozmawiać o niej i ich małżeństwie. nie zażądam też rozwodu.
bo nie mam prawa. wiem, że inna lisica na moim miejscu zachowywałaby się inaczej, ale ja tak nie umiem. mam swoje zasady i zdaję sobie sprawę z tego, że jestem hipokrytką w tym momencie.
... potem... po tej kolacji... wszystko nabrało tempa. najpierw się przestraszył, potem chyba mu się spodobało. sporo się kłócimy, jest zaborczy, ale mnie gdzieś tam w środku się to podoba. mimo, że czasem jego słowa czy zachowanie mocno mnie ranią.
nasza ostatnia kłótnia była najgorsza. on ma czasem takie momenty, że ja jego przerastam i to jaka jestem, i to co czujemy do siebie. bo nie wierzę, że nic do siebie nie czujemy. to prawie 5 lat. to nie jest wakacyjny romans.
poinformował mnie, że odejdzie. już niedługo. bo zaczął się rozwijać - dzięki mnie. bo ja jedyna zawsze w niego wierzyłam. zresztą on we mnie też. jego słowa kroiły moją ciemną, smutną rzeczywistość. teraz, kiedy prawie wszyscy odeszli - miałby odejść i on. nie wiem jak bym to zniosła. i zachowywał się tak, jakbym nic dla niego nie znaczyła....
czułam się, jak szmata. nie wiem na ile to zasługa jego zachowania, a na ile moja permanentna opinia o samej sobie.
potem się tłumaczył, że nie, że źle zrozumiałam, że przecież nie mógłby mnie zostawić. że jest mi wierny. ciekawe, co to oznacza. wierny..... czyli, że nie sypia z żoną? wątpię. nie obchodzi mnie to zresztą. a potem zarejestrowaliśmy spółkę. moje pierwsze prawnicze dziecko. umowa podbita przez notariusza... jaka ja byłam z siebie dumna.... potem dostałam piękny bukiet na urodziny. i prezent, a nawet kilka....  dzwoni do mnie, jak wraca z pracy, a potem po 30 minutach wymyka się z domu, żeby do mnie zadzwonić. z reguły dzwoni ze spaceru. kiedy szepcze wiem, że dzwoni z kotłowni, gdzie potajemnie pali papierosy. przeze mnie. bawi mnie to z jednej strony. z drugiej wiem, jak bardzo coś takiego nie jest do niego podobne. i nie chcę, żeby tak było. nie chcę, żeby poświęcał mi czas, który powinien poświęcić swoim  dzieciom....
ale robię to. dlaczego? bo mnie nigdy nikt nie kochał. dla nikogo nie byłam aż tak ważna. dlatego. to cudowny człowiek. do tej pory wszystko jakoś funkcjonowało. było biernie, ale stabilnie. teraz rzeczy zaczynają się dziać. ataki zazdrości o jego kumpli, o moich byłych, obecnych i przyszłych.
i ja wiem, że nie zawahałabym się, gdyby Smerf Ważniak wyszedł z propozycją związku. wiem, że zrezygnowałabym z R. tak mi się przynajmniej wydaje....
ja i R staliśmy się prawdziwi. to do mnie dzwoni, kiedy coś mu się uda, kiedy odniesie sukces albo ma problem. teraz mam przygotować im rozdzielność majątkową. będę się zatem musiała z nią spotkać. twarzą w twarz. pewnie będzie mi jej żal i pewnie będę się po cichu chełpić dominacją. to żałosne, ale jestem człowiekiem. ludzkim człowiekiem. jestem też zakompleksioną kobietą. dlatego właśnie to wszystko tak wygląda. zdaję sobie sprawę z tego, jak okropnie to brzmi. jak mechanicznie i jaka zdaję się być wyrachowana. jednak taka jest prawda. ja go chciałam mieć, żeby sobie coś udowodnić, potem zwyczajnie chciałam się z Nim przespać, potem chciałam z Nim sypiać. teraz jest między nami dziwnie. on jest szczęśliwy, kiedy dzwoni, kiedy mnie widzi.... jakby się zakochał.... mam nadzieję, że nie jest aż tak głupi...
mam 24 lata- patrzę na bukiet od R - przepiękny i nadal czekam, aż Smerf Ważniak zadzwoni.... żałosne. cała ja. pomimo wieku.
popełniłam za mało błędów. zawsze chciałam żyć tak, jak trzeba. dziś też muszę, a mój czas na popełnianie błędów minął już dawno. za niedługo skończę studia i muszę dostać się na aplikację, po której muszę znaleźć pracę. siermiężność życia mnie przeraża. tego mojego. bo choć wszystko jest dobrze, to nie jest wcale tak cudownie, jakby się tego chciało. za dużo wymagam? tak, ale czy nie mam prawa?
kochałam chłopaka, który nigdy nie pokocha nikogo poza sobą. jestem zakochana w mężczyźnie, który nie zwróci na to uwagi. kocha mnie mężczyzna, który nie ma do tego prawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz