wtorek, 19 maja 2009

illegal...forbidden

to dla mnie takie niepojęte. nie wiem nawet jak ująć to w słowa. nie wiem czy dam radę. przecież miało być dobrze. przeklinam środę. przeklinam ją na wszystko. obiecywał mi, że to będzie NASZ wieczór. mieliśmy porozmawiać o czymś bardzo ważnym. mój mózg zaczął więc przewidywać, że nareszcie stanie się coś dobrego. byłam zadowolona. poszliśmy razem na grilla do znajomych. było tak miło. trzymał mnie za rękę, głaskał. był taki --- MÓJ. to był ten On. kwintesencja ideału, sklarowany roztwór tego, co w Nim ubóstwiam. byliśmy wtedy sami. mieliśmy jakiś czas dla siebie. w końcu. słońce zachodziło. niebo miało idealnie różowo- brzoskwiniowy odcień. istnieliśmy tylko MY, a wszystko wokół było po to, by tę chwilę nam uprzyjemnić. czułam się wspaniale. chciałam, by ten moment się nie kończył. pachniało bzem, jedliśmy truskawki i tradycyjnie śmialiśmy się do rozpuku. nie chciałam nic więcej. nie potrzebowałam żadnych definicji naszej relacji. bo wtedy i tak nie dałoby się jakkolwiek tego nazwać, zdefiniować, za pomocą jakichś tam banalnych słów. wpatrzeni w siebie o zachodzie słońca. pytał czy jestem szczęśliwa, pytał czym jest dla mnie szczęście, pytał o tak wiele. pytał czy chciałabym mieć faceta. ta rozmowa zdawała się być taka... dojrzała.
wtedy jednak po raz kolejny zrobił coś, czego nie powinien. wtedy właśnie zaczął opowiadać mi o niej. o tej idealnej w opinii środowiska. powiedział, że ona chce z nim być, że poprosiła go o "chodzenie", że się całowali. że nie dał jej odpowiedzi, że nie wie co robić, że potrzebuje mojej opinii.

...świat wypadł mi z moich rąk...

myślałam, że to jakiś żart. miałam nadzieję, że to sen, że za chwilę ocknę się i nadal będzie tak, jak przed chwilą. nagle poczułam się głucha, ślepa, niema. przestałam odczuwać cokolwiek. wpadłam w jakąś bezkresną przepaść. nie istniało nic. nic prócz bólu, który rozrywał mnie od środka. oczywiście jak zawsze, ukryłam wszystko. spytałam "dlaczego", powiedział to co zwykł, nadal trzymając mnie za rękę: "bo jesteś moją najlepszą przyjaciółką i twoja opinia jest dla mnie ważna". niestety moje zachowanie wymknęło się spod mojej kontroli. starałam się jak mogłam, ale i tak nie wyszło. powiedziałam mu, że mnie to nie obchodzi, że to ich sprawy, że to Jego decyzja, że jej nie znam, że nie chce o tym gadać, że po co mi to mówił w ogóle. odpowiedział mi: "to co, wolałabyś się dowiedzieć od osób trzecich, że jesteśmy razem?". podziękowałam mu za szczerość. zauważył, że coś jest nie tak . pytał co mi jest, o co chodzi i czy mam zamiar być teraz taka oschła. no bo o co mi chodzi w ogóle? przecież od tego są przyjaciółki. potem już popłynęło. bawi mnie do dzisiaj jego oburzenie, kiedy stwierdziłam, że zniknę z jego życia. śmiał mi się w twarz, pytając czy się wyprowadzę i zmienię numer telefonu. potem spytał, czemu mam znikać. przecież fakt, że będzie miał dziewczynę, nie wpłynie na NAS. nadal możemy się spotykać. czasami nawet we trójkę....
drżałam. nadal drżę.
nic do niego nie docierało. pytał czy żałuję czegoś z naszej znajomości, bo On nie. powiedział, że jestem jedyną osobą na świecie, której nigdy w życiu nie chciałby stracić. że przecież tak nie można. że moje zniknięcie będzie dziecinne. że będzie ucieczką.
i przyjechali oni. on powiedział, że mu zimno i poszedł do domu. a ja straciłam panowanie nad wszystkim. moja maska spadła i roztrzaskała się. płakałam jak dziecko. płakałam, krzyczałam, aż w końcu się upiłam.

nie wiem co zrobię. chcę spać. wiecznie. dzisiaj pisał, jak gdyby nigdy nic.

może to ja przesadzam? może to ja sobie coś uroiłam? może to normalne, że faceci chodzą na randki ze swoimi przyjaciółkami? że się z nimi całują, przytulają je...

jakiś czas temu było między nami tak erotycznie.
"zaufanie to taka czarna świnia"

to dość specyficzne, że w życiu winno się być pustą emocjonalnie kurwą. zapatrzoną w siebie. zimną, oschłą suką. taka chce być. nie do złamania.

"Anyhow, anyhow
I wish you both all the best
I hope you get along"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz