czwartek, 8 stycznia 2009

zmagania

jest okres poświąteczny. wydawać by się mogło. ludziska siedzą w domach i grzeją dupska przed telewizorami, oglądając jakiś tandetny serial, wczuwając się w rolę głównych bohaterów i udając, że czas "spędzają z rodziną"... nic bardziej mylnego. otóż ciekają oni po sklepach, tylko im łby odskakują. szukają przecen, promocji.... kryzys gospodarczy? ha ha ha. tak, tak.... byłam wczoraj na zakupach. w końcu studniówka już za 2 i pół tygodnia... łał. już się nie mogę wprost doczekać. cały ranek będę tarmoszona prze kogoś, kto raczy ogarnąć to, co mam na głowie, potem muszę jeszcze upchnąć się jakoś w tę małą czarną i zrobić coś, by moja cera wyglądała nienagannie. aaa no i po tym wszystkim przykleić sobie na stałe uśmiech do twarzy i tak siedzieć niezależnie od rozwoju wypadków całą noc. suuuper.
zawsze lubiłam zakupy, wczoraj jednak to był jakiś koszmar! w ogóle, to już trochę za późno, na kupowanie sukienek, bo w sklepach dosłownie pustki. no ale jakoś szczerze powiem w dupie miałam tę imprezę, więc wcześniej się tym nie przejmowałam. jeden sklep.... drugi sklep.... dziesiąty sklep. nic. w końcu trafiłam do jakiegoś wyspecjalizowanego sklepu z sukienkami.
- o! dzień dobry! w czym mogę pomóc? - przeraźliwie piskliwy głos ekspedientki.
w sklepie śmierdziało mieszaniną kadzidełka i hamburgera, skrzętnie ukrywanego przed klientami pod ladą.
dziewczyna z avangardową fryzurą w sekundzie obrzuciła mnie stosem sukienek. białe, czarne, niebieskie, zielone, czerwone, żółte, święcące, długie, krótkie, falbaniaste, powykrajane. dramat. koraliki, cekiny, dżety, ćwieki, paciorki, kokardki, piórka. dramat do kwadratu.
brutalnie wepchnięta do zbyt cianej przymierzalni. no... to przymierzamy. i ten irytujący głos "no, a ta sukieneczka jak?", "i jak ta suknia?", "pasuje pani?"
"a jebnąć panią?"- myślałam.
ale, to jeszcze nie koniec. najgorzej było, jak mi się tam władowała do tej przymierzalni. i się gapi. "no, w biuście, to za mała..." ogląda, sprawdza, dosuwa, naciąga. patrzę błagalnie na mamę i siostrę, a one się tylko śmieją w najlepsze. cóż miały z czego. jak się przejżałam w tym, co ten babsztyl ze mnie zrobił, śmiałam się dobrych 10 minut. szukałam czegoś prostego i eleganckiego. nic zbyt absorbującego. a tymczasem wyglądałam jak choinka. co więcęj, jak papuga. wszystko mi się świeciło, mienło. czułam się jak pies na wystawie.
kiedy jednak ekspedientka rzuciła: "no, ale wypadałoby sę trochę opalić", stwierdziłam, że wychodzimy.
w końcu, po godzinach poszukiwań zdecydowałam się na zwykłą, czarną. jest w stylu "niby nic a jednak". bez rewelacji, ale najlepsza ze wszystkich, które mierzyłam. nooo potem sie zaczęło. dodatki, buty. ale wróciłam zorana do domu.
i po co to wszystko?
na jeden wieczór?
w ogóle perspektywa tego wieczoru mnie przeraża.
ta hipokryzja. ci ludzie. on.

2 komentarze:

  1. O rany... Pamiętam własną studniówkę i koszmar zakupowy -.-'
    Buty musiałam kupić jeszcze przed sukienką, bo szłam na sylwestra na salę.
    Więc wszystko od dupy strony, najpierw buty, potem sukienka.
    Też jak się zabrałam za jej kupowanie to było już wszystko z lekka przebrane.
    I w rezultacie w długiej, czarnej kiecce wyglądałam rodem jak z rodziny Adamsów. Mortycja się kłania...
    No cóż, najmilej tego czasu nie wspominam, że nie wspomnę o tym, jak wściekła byłam na fryzjerkę, kiedy zobaczyłam co mam na głowie. Bo zamiast eleganckiej, upiętej fryzury, wyglądało to, jak spięty kołtun włosów. No, ale jakoś to doprowadziłyśmy z matką do względnego ładu i wyglądało jako tako...
    Wiesz, powiem Ci, że ja też do własnej studniówki byłam nastawiona bardzo sceptycznie, a mimo wszystko dobrze się bawiłam.
    Tylko później było gorzej, kiedy z ust przyjaciółki dowiedziałam się kilku nieciekawych faktów na temat mojego ówczesnego chłopaka...
    Głowa do góry, źle nie będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. współczuje ci tej bieganiny.ale krk to krk ^^ i przynajmniej masz juz suknie. jeszcze wszystko przede mna-.- jeszcze te pieprzone matury;/ jak to on? z kim idziesz?
    ;*

    OdpowiedzUsuń