poniedziałek, 28 września 2009

tick tock

jutro zaczynam. nie chcę. dlaczego ludziom tak spieszno do dorosłości? nie wiem. przeraża mnie to. nie wiem jak to ogarnąć.

moja agonia emocjonalna straciła na sile. ostatnio żyłam w przekonaniu, że nie dam rady. nie wytrzymam. czułam jak jakiś straszny ból rozrywał mi wnętrzności. miałam zimne dreszcze. nie wiem co się działo z moim ciałem. zrobiłam z tego taki koniec świata. ---
a potem On zadzwonił i płakaliśmy do słuchawek. bez słów. po prostu jeden wielki lament. wszystko zdawało się wisieć między nami. niewypowiedziane. ogromne uczucie zawieszone między słowami a strugami łez. nagle poczułam, że jestem mu potrzebna, że nie wolno mi się rozklejać. i pozbierałam się. nie lubię się nad sobą użalać zbyt długo, więc zaczęłam szukać sobie celu. miałam plan - jechać do Niego, zrobić mu niespodziankę, ale niestety nie wypaliło. postanowiłam walczyć o Niego za wszelką cenę. nie o uczucia, ale o obecność. wiem jedno. bez Niego jestem niczym. bez Niego gasnę. nie podniosłam się dla siebie. podniosłam się dla Niego.- to takie niewłaściwe. teraz tylko najbardziej obawiam się sytuacji, kiedy faktycznie nie będę Mu potrzebna.

ja jestem tu cholernie samotna. w tym tłumie ludzi: rodzina, przyjaciele... jestem samotna, bo Jego tu nie ma.

a On tam wcale nie jest taki samotny. zna tam tylko ją - pewną koleżankę z klasy ubiegłej, która dzieli z Nim dziekanat i mieszka niedaleko.

przecież tak nie powinno być. powinnam się cieszyć, że nie jest tam sam, że ma z kim zwiedzać miasto, chodzić po sklepach.... że ma kogoś, kto prowadzi Go za rękę.

nie cieszę się, bo dotychczas, to ja Go trzymałam i wcale nie chcę puścić.

za 5 dni się spotkamy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz