sobota, 22 sierpnia 2009

myśli, głuche, puste, nieistotne, niewłaściwe.

czas ucieka, a ja tak bardzo pragnę go zatrzymać. cóż... los nigdy nie był dla mnie łaskawy, to właściwie dlaczego teraz miałby być? jestem wielce sfrustrowana. moje życie to jakieś zoo. jestem na specyficznym etapie. zaczynam się bać o siebie. zawsze wiedziałam, że mam "nie równo pod sufitem", ale to nie było męczące.
szum....
w mojej głowie nieustannie kłębią się miliony myśli. różnych. generalnie mało optymistycznych.
boję się. cholernie się boję, że sobie nie poradzę. nie wiem czy prawo, to był dobry pomysł.... ale to nie jest najistotniejsze.
w ciągu ostatnich trzech dni moje uczucia wariują. te do Niego najbardziej. tak jakbym tyle co się w nim zakochała. kiedy się spotykamy mam maślane oczy, wodzę wzrokiem i czuje to uczucie. te takie przyjemne mrówki w okolicy serca. specjaliści nazywają to motylami w brzuchu. tyle, że ja mam mrowisko i to w sercu. to takie niewłaściwe. zostały nam 4 tygodnie. potem koniec. będzie przyjeżdżał raz na miesiąc.... może w ogóle. Zawsze wiedziałam, że jest najlepszym prezentem od losu. i teraz to właśnie ten los mi Go odbierze.
i tak cholernie pasuje mi tutaj cytat:

"Gdyby wszystko przepadło, a On jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal. Ale gdyby wszystko zostało, a On zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny, nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego."

przeżyłam z Nim tak wiele. przeżyłam z Nim tyle wspaniałych chwil. dzięki Niemu się śmiałam. kiedy chcę myśleć o pięknych momentach mojego życia, On zawsze tam jest. przeżyłam z Nim wysublimowany bukiet kwiatów młodości. i wiem (choć zabrzmi to paradoksalnie), że to właśnie z Nim chciałabym przeżyć życie. ja to czuję. i na nic zda się tłumaczenie, że "jak nie Ten, to inny, że sobie poradzę...itp." ja nie chcę nikogo innego. chcę Jego. z wszystkimi wadami i zaletami. i mimo tego, że wodził mnie za nos cały ten czas, jestem mu wdzięczna. bo ta nadzieja, że być może mnie kocha, sprawiała, że chciało mi się żyć. że chciało mi się walczyć.
dojrzałam do stwierdzenia, że On jednak na swój specyficzny sposób musi mnie kochać. gdyby było inaczej nie wracałby do mnie. zapomniałby. odstawił na półkę. a On nadal jest blisko. tylko, że nasza miłość jest tak niesamowicie nieprawdopodobna do spełnienia. przez to jaka jestem, przez to w jakim środowisku żyjemy.
panicznie obawiam się, że nie będę już dla Niego tak ważna. że ktoś mnie zastąpi, albo co gorsze, będzie w hierarchii nade mną.

Wydaje mi się, że jesteśmy nierozłączni...
Że to po prostu już się stało i że tak będzie zawsze.
Że jeśli nawet zostanę zapisem w Twojej pamięci, jakąś datą, jakimś wspomnieniem, to i tak będzie to jak powrót do czegoś, co się tak naprawdę nie odłączyło. Po prostu się przesunęło na koniec kolejki osób istotnych.
I przyjdzie taki dzień, być może po wielu latach, kiedy mnie wyciągniesz - na kilka chwil - na początek kolejki i pomyślisz... „Tak, to ta M...."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz