mam jakieś poważne problemy. zaskakuję samą siebie. a co jeśli to się nie zmieni? mężczyźni mnie fascynują, zakochuję się w nich, ale żadnego nie kocham chyba. kochałam raz. boję się mówić, że kocham. bo od "kocham" się wszystko pieprzyć zaczyna. jestem rozdarta. muszę zapomnieć o Nim. On już nigdy nie wróci. a jednocześnie jestem tak niesamowicie rozpieprzona wewnętrznie. chciałabym potrafić się zdecydować. chociaż na jednego faceta. i być może zainwestować w relację z nim. ale nie potrafię za cholerę odpowiedzieć samej sobie na pytanie : który z nich byłby ważniejszy. kto jest numerem dwa. tak.... ja wiem, że to okropne, ale nic na to nie poradzę.
z jednej strony jest.... patetyczna... platoniczna i niemalże bajeczna historia ze Smerfem Ważniakiem, którego IQ wynosi 158. mogę gadać z nim wiecznie. uwielbiam z nim rozmawiać. to człowiek zagadka. pierwszy mężczyzna, który nie wpakował się sam w moje życie. to ja wlazłam w buciorach do jego. zawsze zostawia mnie z stekiem niedopowiedzeń i pytań, udaje, że zna mnie doskonale, bo jak sam twierdzi "czyta z ludzkich zachowań". jest socjopatą, poranionym przez życie, odciętym alienem o pięknym wnętrzu. był pierwszą osobą, którą poznałam na studiach. wydał mi się dziwadłem. stał w kącie i gapił się na ludzi, miał jeszcze dziewiczy zarost na twarzy. hah. potem zaczęłam pisać z nim smsy i tak piszemy ze sobą do dziś. regularnie, co dwa-trzy dni na gadu gadu. w ciągu trzech lat, przez telefon rozmawialiśmy raz. byliśmy na jednej imprezie wspólnie. i były to moje tegoroczne urodziny, kiedy to, po raz pierwszy się dotknęliśmy. każdy gość składał mi "normalne" życzenia całując "na trzy". on przede mną klęknął, bo powiedział, że to mój dzień. składając mi życzenia, trzymał za rękę, którą finalnie pocałował, patrząc mi w oczy.
jest w nim coś tak nieprawdopodobnie ujmującego. i nasza relacja jest niczym wyjęta z książek jane austen. Ważniak dla każdego jest niesamowicie odległy, a dla mnie od czasu do czasu staje się bliski. i wiem o tym, że jestem w nim zakochana. bo to człowiek, który pojawił się znikąd i od razu mnie zachwycił. nota bene jest też nieźle pierdzielnięty. zbytni perfekcjonista, socjopata z nerwicą, maniakalne poczucie kontroli, nad sobą i otoczeniem. dyktatorskie zapędy. nie mówiąc już o fakcie, że szydzi z innych i się wywyższa. jest arogancki. wiem, że mój mózg go uwielbia. kocham wręcz wdawać się w wielogodzinne debaty o Freudzie, impresjonizmie czy zwyczajnej acz wielce dla mnie i jego charakterystycznej abstrakcji. jednocześnie nie jestem w stanie stwierdzić o co mu chodzi. wiele razy podkreślał, że wszystko, co robi jest celowe. ostatnio nawet tłumaczył się dlaczego ma dla nie mniej czasu. to jest trudna znajomość. niebezpieczna dla mnie. Ważniak jest ostrym kalibrem. robię wszystko, żeby jakoś to uspokoić, ale się nie da. kiedy go widzę, uśmiecham się. szukam oczami jego oczu. zerkam. zachowuję się, jak gówniara. Smerf Ważniak nie jest podobny do Niego. wpisuje się owszem, w mój typ, ale nie jest podobny. to pierwszy mężczyzna, który jest od Niego tak inny a jednocześnie tak lepszy. przez Niego jeszcze nie płakałam. wzbudza we mnie stale wiele uczuć. mam poczucie, że on dotyka mojej duszy. wchodzi w głąb mojego intelektu, bo jesteśmy do siebie dość podobni. myślę, że to cierpienie nas do siebie zbliżyło. są miliony rzeczy, o których już wiemy, a które nigdy nie zostały wypowiedziane. bo z nim jest trochę tak, jakby nasze mózgi łączyły się i wkraczały do własnego świata.
"Bo
ja lubię do Ciebie pisać. Z różnych powodów. Między innymi dlatego, że chcę,
żebyś wiedział, że myślę o Tobie. To dość egoistyczna pobudka, ale nie mam
zamiaru się jej wypierać. A myślę dużo i często. Właściwie myśli o Tobie
towarzyszą mi w każdej sytuacji. I nie masz pojęcia, jak bardzo jest mi z tym
dobrze. A przy okazji wymyślam różne rzeczy. Z którymi też przeważenie jest mi
dobrze. Bo bardzo wysoko cenię fakt, że zaistniałeś w moim życiu. Ostatnio
zresztą trudno używać słów takich jak „cenię”. Ostatnio czasami wydaje mi się,
że słowa są za małe. Dlatego dziękuję Ci. Dziękuję Ci z całą powagą i
nieuchronnym lekkim wzruszeniem za to, że jesteś. I że ja mogę być."
co nie zmienia faktu, że przeszkadza mi wymiar tej znajomości. jednocześnie boję się zrobić z tym cokolwiek...
z drugiej strony jest Chuck. człowiek, przez którego przepłakałam rzewnie wiele tygodni. opryskliwy, czasem chamski, niesamowicie błyskotliwy. podobał mi się od zawsze. od pierwszego dnia kiedy go poznałam. ma w sobie strasznie wielkiego skurwysyna, a wewnątrz jest romantykiem. zbliżyliśmy się do siebie przez przypadek. wyznawał mi miłość już wiele razy. nigdy mu nie wierzyłam. dopiero teraz wiem, że powinnam. bo faktycznie był czas, że ten człowiek kochał mnie bez pamięci. co mnie zatrzymało? heh... oczywiście ON.... bałam się, że odejdzie. dodatkowo Chuck był chłopakiem mojej przyjaciółki. oglądałam się na nią, a teraz nie mam nic. żałuję, bo nawet nie spróbowałam. żałuję, bo mogłam coś przeżyć. mój problem polega na tym, że kiedy go nie widzę, wszystko jest okej, ale kiedy już go zobaczę... przestaję być sobą. to w jaki sposób my na siedzie oddziałujemy, jest nie do opisania.chemia. przyziemna, cielesna, zwierzęca wręcz chemia. przy nim czuję się jak kobieta. on mnie pożąda. widzę to, czuję, słyszę. każdy centymetr mojego ciała aż drży, byle tylko go dotknąć, ugryźć, zasmakować. Chuck ze mną igra, bawi się mną. kobiety go uwielbiają, bo on jest wspaniały. jest tak wspaniały, że kobiety chcą go przeżywać, chcą przeżywać z nim. nawet krzywdę. jak i ja chciałam. przy nim nie mogłam mieć depresji. jest w tanie w zaledwie dwie minuty tak mnie rozbawić i wyciągnąć z największego smutku. to niesamowite. przy nim uśmiecham się zawsze. a właściwie - uśmiechałam się zawsze - nim emocje nam wszystko popsuły. bo nasza przyjaźń była piękna, była fajna, była zajebista. mogłam powiedzieć mu wszystko, opowiadałam mu o NIM i innych. był dla mnie jak brat. pozwoliłam mu się poznać. a potem... w lutym dokładnie 24 lutego 2011 roku, w łazience uczelnianej, gdzie paliliśmy papierosy, na ósmym piętrze, powiedział mi, że mnie kocha. pamiętam, że się wtedy rozpłakałam. bo ON też tam był, czekał na parterze, wtedy nie chciałam, by Chuck mnie kochał, wtedy kochać powinien mnie ON.
najpierw się do mnie przytulił, ot tak jak zawsze. robił to już tyle razy. ale ja już czułam. ja widziałam jego oczy. jego płonące oczy. szerokie źrenice. przytulił się i zaczął wwąchiwać się w moje włosy. zawsze lubił mój zapach. powietrze dookoła nas stawało się coraz gęstsze. usiadł na wprost mnie, poprawił mi włosy na głowie i złapał mnie za ręce. potem jedną z nich przełożył na mój lewy policzek i powiedział "kocham Cię". byłam sparaliżowana, zszokowana.
a potem się wszystko między nam popsuło. to dziwne, bo przecież byliśmy tak nierozłączni, tak śmieszne dopasowani, tak odnalezieni. bo ON, bo jego egzaminacyjne problemy, bo A...
żałowałam, że nawet nie mieliśmy możliwości spróbować.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz