musiałam się zebrać. wiedziałam, że to mi potrzebne. sesja coraz bliżej, nie mogłam dać się pokonać. wystarczająco dużo zawaliłam w szkole. powszechna historia… łacina…. podstawą do jakichkolwiek działań jest przeanalizowanie paru rzeczy. moja antena od internetu była zasypana, więc byłam odcięta. telefon też mi szwankował. to wszystko sprawiło, że miałam więcej czasu dla siebie. w poniedziałek mój stan psychiczny osiągnął dno maksymalne. R mnie dobił. najpierw w czwartek powiedział to nieszczęsne zdanie, a po weekendzie wszystko się zmieniło. on teraz, bądź co bądź, ubzdurał sobie, że ma do mnie większe prawa niż reszta. zamknięcie w klatce, to jest to, czego akurat teraz potrzebowałam. i te telefony… i ta inwigilacja… i te pytania. idzie się zerzygać. a tak w ogóle to przecież nikt nie dał mu prawa do tego. i najgorsze jest to, że był zły. zły na siebie, bo nie potrafi poradzić sobie z tą sytuacją. przerosło go to. nie dziwie się. i jestem nawet skłonna uwierzyć, że jemu jest ciężej niż mnie – to zrozumiałe. tylko, że wcale nie wziął pod uwagę tego, że przecież mnie ta cała sytuacja też dotyczy. równie dobrze mogłam się w nim zakochać. w końcu jestem tylko kobietą. i co? nie. najważniejsze jest to, że to on ma mętlik w głowie. to on myśli o mnie za często. to on sobie nie radzi. jego największym problemem jest to, że ja milczę, że nie chcę rozmawiać o żadnych emocjach naciska na mnie. tak jakby miał potrzebę zdefiniowania naszej bliżej nieokreślonej relacji. tylko po co? nigdy o nic nie prosiłam, nie oczekiwałam.
to była nasza pierwsza… poważna kłótnia. bo się zagalopował. a mnie to tak zajebiście zirytowało. to wszystko. te całe pretensje. te słowa. tyle słów. no bo czemu uzurpuje sobie większe prawo do mnie? swoim ględzeniem doprowadził mnie do ostateczności. powiedziałam mu, że to nie ja powinnam się pilnować, bo ja nie mam żadnych zobowiązań i że kochać mnie stanowczo zabraniam. i to tu jest, jak się okazało, problem. bo to nie chodzi o jego zobowiązania, o całą resztę, tylko o to, że nie jestem w pełni jego. że robię, co mi się podoba. no bo jeśli już, to przecież jest to romans, a romans nie opiera się na wierności. a on tę właśnie wierność chciałby na mnie wyegzekwować i przypiąć plakietkę „zajęta”. pokłóciłam się z nim, bo się wystraszyłam. czerwona lampka. przeraziły mnie konsekwencje moich działań. wystraszyłam się tego, że mu zależy.
no i jeszcze On, który tęskni i dzwoni. nie wiem czy coś się zmieniło, ale mam wrażenie, że tak. jest inny niż zawsze. może po prostu czuje, że wyślizguje mu się z rąk? temu też się zebrało na jakieś obietnice, deklaracje, propozycje poważnej rozmowy.
w sobotę się spiłam. miałam dosyć tego, jak się czułam. nie wypiłam dużo, ale się spiłam. czułam w końcu tę swoistą beztroskę, to uczucie, że mam gdzieś wszystko. no, ale potem przyszło wytrzeźwieć. i jeszcze ta nowina. o A i rockmanie. są razem. nie wiem, jaki mam do tego stosunek. nie wiem, czy mówić K. pamiętam, jak bardzo mnie rockman na początku studiów zakręcił w głowie. zafascynował strasznie. był taki odmienny, inny, niepospolity. po jakimś czasie jednak zaczął mnie irytować a nawet wkurwiać. kiedy dowiedziałam się, że A się podoba, odpuściłam. to fajny facet, ale mam wrażenie, że strasznie aktorzy. zobaczymy co z tego wyniknie.
no i jest jeszcze DA, którym chyba zaczęto zaprzątam sobie głowę. kolega z roku. absolutnie zajebisty. spędzamy ze sobą każdy poniedziałek. kawa, obiad, angielski. i on mnie tak dobrze rozumie. jesteśmy w stanie godzinami rozmawiać o niczym. cóż. pewnie jeszcze dwa tygodnie i znowu zapali mi się lampka.
przyciśnięta rzeczywistością postanowiłam ustanowić jakiś konkretny stan faktyczny i przeanalizować całość.
moje życie przewróciło się na lewą stronę. te wszystkie wydarzenia minionego miesiąca całkowicie przytłoczyły mój mózg. On jest daleko ode mnie i prawdopodobnie nadal zamierza utrzymywać naszą „przyjaźń”, tyle, że nie ma Go, kiedy ja tego potrzebuje. wszystko się zaciera, tylko moje emocje są stałe. a ja od miesiąca tkwię w czymś na kształt związku z kimś, kto się we mnie chyba zakochał. dlaczego w nim tkwię? bo to układ, który (nie licząc sfery emocjonalnej) mnie satysfakcjonuje. cóż mogę zrobić w tej sytuacji? muszę przestać o tym myśleć. może posprzątam to wszystko po sesji, na razie nie mogę zaprzątać sobie tym głowy. może nie chcę podejmować żadnych decyzji i tylko tak się usprawiedliwiam?
poczekam. dam sobie czas. to nic nie kosztuje. bynajmniej mnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz