dawno nie byłam aż tak zirytowana sytuacją. przypuszczalnie dlatego właśnie piszę. to takie paradoksalne. nie wiem czemu takie rzeczy dzieją się właśnie mnie. znowu. po raz drugi wplątałam się w relacje między przyjaciół pomiędzy, którymi coś się działo. po cóż mi to wszystko? tak samo było wtedy. z tym, że wtedy nie ufałam do końca. teraz niestety po raz kolejny popełniłam dwa podstawowe błędy. zaangażowałam się, pokazałam, że jednak mam jakieś uczucia, ale to nie najgorsze. najgorsze jest to, że wpuściłam K do wnętrza. on jedyny poznał trochę tę mnie w środku. i polubił ją. nawet bardzo. bynajmniej miałam takie wrażenie. i znowu się zawiodłam. tak cholernie.
był taki moment, że chciałam postawić wszystko na jedną kartę. na niego. i nie chodzi mi tu o miłość. K dawał mi jakieś nieprawdopodobne poczucie stabilności. nie chciałam go mieć dla siebie. chciałam go mieć obok. w dużej mierze to on pomógł mi pokonać wiele lęków. nie przypuszczałabym nigdy, że on, ten z którego tak często się śmiałam, da mi tak wiele. czułam, że to ten, na którego zawsze można liczyć, do którego ja zawsze będę mogła się zwrócić. zaufałam mu. tak bardzo się przed tym broniłam. ale stało się. niestety. a przecież wiem, że nie wolno ufać nikomu. wzbraniałam się zbyt krótko. zaufałam, a zaraz po tym rozczarowanie nadeszło. i boli. ale nie tak jak zawsze. tym razem boli w środku, nie płaczę. nie jestem w stanie płakać. o ile byłoby mi lżej?? kurwa. znowu udaję, że nic się nie dzieje. wmawiam samej sobie, że to mnie nie dotknęło, że mi na nim nie zależy, że mam to gdzieś. największe pretensje mam do siebie. bo nie powiedziałam K, że jestem hipokrytką. bo znowu zbyt skutecznie udawałam, że jestem twarda i wyrachowana. bo on uwierzył w to, co było dla świata. uwierzył, że jestem zimną suką. uwierzył, bo kiedyś ja chciałam by każdy uwierzył.
mam to czego chciałam.
"anioły śmierdzą potem, żrą kiełbasę, mają w dupie żywych"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz