przedostała się w parszywy czas
przez ulice zakażone bezradnością dni
przez korytarz betonowych spraw
pewność że my
mimo wszystkich nieprzespanych nocy
mimo prawdy porzuconej na rozstajach dróg
potrafimy w rzeczywisty sposób
znaleźć się już
w domu będzie ogień
a do domu proste drogi
wiodą słusznie moje stopy
nie zabraknie mi sił
czas poplątał kroki
jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy
tak samo jak ty
nauczyłem się umierać w sobie
nauczyłem się ukrywać cały strach
nie do wiary że tak bardzo płonę
nie do wiary że rozumiem każdy znak
zapomniałem że od kilku lat
wszyscy giną jakby nigdy ich nie miało być
w stu tysiącach jednakowych miast
giną jak psy
dobre niebo kiedy wszyscy śpią
pochlipuje modlitwami niestrudzonych ust
tylko błagam nie załamuj rąk
chroni nas Bóg
ja mógłbym tyle słów utoczyć
krągłych i beztroskich
ze słonego ciasta zmierzchów
jeśli zechcesz je znać
wzrok przekroczył linię
horyzontu aby zginąć
a ty przy mnie śpisz i żyjesz
nieodległa w snach
---Sto tysięcy jednakowych miast---COMA
mam wszystkiego dosyć. naglę tracę kogoś, kto jak się okazuje był jakby integralną częścią mnie. od kiedy K został sam ze złamanym sercem robiłam wszystko, żeby czuł się dobrze. żeby nie był sam. żeby choć odrobinę zdjąć z niego ogrom tego bólu. bo ja, jak mało kto wiem, co on czuje. przez ten miesiąc stał się dla mnie nie tylko przyjacielem. on zupełnie nagle i niespodziewanie stał się moją bratnią duszą. rozumieliśmy się, było tak dobrze. ale pojawił się M i zepsuł wszystko. wjebał się z tą charakterystyczną bezczelnością i ośmielił po ram kolejny sfałszować rzeczywistość dla własnych korzyści. to niesamowite co potrafi zrobić człowiek, któremu urazi się ego. jedno "nie" wystarczyło, żeby w tak bezpardonowy sposób niszczyć mi życie. i kontakty z ludźmi. i jeszcze tak bezczelnie się ze mną spotykał. i kłamał w oczy, że jest moim przyjacielem, "kompanem". to takie kurewsko nie do zniesienia.
a on mu uwierzył. po tym wszystkim. przez miesiąc byłam między młotem a kowadłem. jakby nie patrzeć w pewien sposób oszukiwałam moją najlepszą przyjaciółkę. dla niego. dlaczego? nie wiem. bo sprawiał, że czułam się potrzebna. tego uczucia nie dał mi nikt. bardzo dawno. miło było mieć kogoś tak blisko. kogoś kto rozumie, pomoże, pogada, po prostu jest. co, znowu powtórka? mam wrażenie, że jak już się pocieszył, to nie jestem mu potrzebna. nie wiem co myśleć. nie przypuszczałam, że sprawy tak się skomplikują. nie teraz. nie z K. nie mogę go stracić. nie chcę. ale K nie chce rozmawiać. odrzuca połączenia, unika spotkań. "mam nadzieję, że lubisz rozczarowania" powiedział do mnie i zniknął pozostawiając mi masę niedopowiedzeń.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz