wczoraj odwiedziła mnie śmierć. to był już drugi raz w moim życiu. za pierwszym razem chciała mnie uśpić, wczoraj mnie dusiła. nie dałam się. nie wiem skąd znalazłam w sobie tyle siły.
trwało to około 2 minut, a mnie przed oczami zdążyło przelecieć całe życie. to było takie straszne---. przyszło znienacka.
do teraz nie mogę się otrząsnąć. wczoraj siedziałam i płakałam bardzo długo. -sama-
wykonałam 3 telefony. Ona nie odbierała, druga Ona była zajęta, a On się śmiał i zbagatelizował wszystko. przypuszczam, że jego reakcja doprowadziła mnie do stanu obecnego. nagle poczułam, że nie ma nikogo. zupełnie. akurat w takiej chwili. nie wiem, jak nazwać to co się ze mną dzieje. depresja? szok? nie mogę jeść, spać i mam potworną migrenę, właśnie od wczorajszego popołudnia.
dużo myślę. milczę i myślę. to takie przerażające i żenujące, że jakoś tak nagle każdy o mnie zapomniał. czy to moja wina? czy za mało się staram? coś znowu robię nie tak? może ja po prostu na to nie zasługuję? bo przecież ja jestem tylko wtedy dobra, kiedy ktoś akurat ma taki kaprys, kiedy chce się pośmiać, zabić nudę, poplotkować, albo odezwie się "z przyzwoitości" to okropne, bo najwyraźniej nie przejawiam żadnych innych, głębszych wartości. nie mam w sobie nic, co mogłoby przyciągnąć ludzi na to przysłowiowe "dobre i złe". zawsze tak bardzo bałam się samotności, tej głębokiej.
zastanawiam się... jaki był cel tego wszystkiego? że niby co? że to nie mój czas? że mam go niewiele? że powinnam zrobić COŚ istotnego? że powinnam znów uwierzyć?
skutek jest jeden. poczułam kruchość życia. tak wielu rzeczy jeszcze nie zrobiłam. tak wielu rzeczy nie powiedziałam. tak wiele mam planów. a nie wiem sama ile jeszcze mam czasu. dlatego teraz carpe diem. nie chcę czuć się tak, jak wczoraj, kiedy byłam tak blisko. nie chcę czuć, że zmarnowałam swój czas.
ten post jest dziwny. jest smutny, choć nie tak bardzo, jak ja teraz.
memento mori.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz