i znowu czekanie na słońce.
pusta godzina snu, już po wschodzie słońca.
to była ciężka noc.
niebezpiecznie wypalony mentol, trochę muzyki, chaos,
odrobina satysfakcji, tona wyrzutów sumienia, godziny ciche. gwiazdy, księżyc i ja.
i myśli, głuche, puste, nieistotne, niewłaściwe.
wczoraj był zły dzień. znowu jakaś towarzyska powtórka z rozrywki. ufałam K tak bardzo. chciałam mu ufać. chciałam, żeby wiedział, że może liczyć na to samo. i co? i znowu ona. tak było z M, tak jest z K. best friends- one zawsze lepsze od ciebie.
i właśnie dlatego to wszystko się stało.
zawsze byłam tą drugą. trzy poważne przyjaźnie, jedna po drugiej i zawsze to samo. zawsze to one były piękne, atrakcyjne, pociągające. a ja? ja byłam mądra, miła, fajna i stanowczo zbyt często określana mianem "przyjaciółki". czy to nie jest żenady poziom maksymalny, być określana mianem "przyjaciółki"? przez facetów? straszne.
dorastałam w cieniu. zawsze goniłam ideał. zawsze czegoś mi brakowało. nigdy nie byłam wystarczająco dobra. to dlatego miałam takie poczucie bezwartościowości. nigdy nie czułam się ze sobą dobrze. właśnie z tego powodu tak często w relacjach z mężczyznami włączała mi się czerwona lampka. "stój, on cię zrani, on cię nie traktuje poważnie". poza tym sytuacja jest wiadoma, przez co sprawa jest ciężka.
mam cholerne wyrzuty sumienia.
w końcu zjawił się ktoś, kto mnie zna, kto wie jak jest i akceptuje mnie. to takie obce uczucie dla mnie. niesamowite. ale najdziwniejsze w tej całej sytuacji jest to, że jestem przede wszystkim atrakcyjna, seksowna. tak bardzo się ode mnie uzależnił. gdybym była zaangażowana emocjonalnie... to byłby przecież układ idealny. ale nie wolno mi zapomnieć o tym, że to historia z moim udziałem. więc nawet jeśli już jest ktoś taki, to oczywiście musi być zajęty. mieć swoje życie, rodzinę i pracę. bo to byłoby zbyt piękne i proste, gdyby był kumplem, gdybyśmy chodzili na randki, a potem się związali.
ochłap.
znowu ironiczny ochłap losu.
i te wyrzuty sumienia.
i ta bezsilność wobec rosnącego apetytu na zło. wiem dlaczego TO się dzieje.
bo cały czas czułam się beznadziejna. bo przez tyle lat gnam za uczuciem kogoś, kto mnie rani. bo to tak cholernie męczące. nigdy mi się nie układało. zawsze ktoś stał mi na drodze. zawsze myślałam o osobach trzecich, nie chciałam ranić nikogo, dla wszystkich miało być dobrze.
a teraz? teraz pomyślałam o sobie. mój egoizm zwyciężył. bo chyba najnormalniej w świecie chciałam poczuć się warta cokolwiek.
i poczułam się. w końcu.
doceniona.
dobra.
wystarczająca.
i mogłam cieszyć się tym przez jeden dokładnie wieczór.
miało być inaczej. to miała być zabawa. a on mi tu wyjeżdża z takimi tekstami.
kurwa.
to miłe. owszem. ale nie w tej formie. nie w tych okolicznościach. nie w ten sposób.
powiedział, że będzie tęsknił. nie powinien. ale nie to jest najgorsze. dzisiaj składał mi życzenia noworoczne. "jesteś najbardziej wyjątkową kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. nie zmieniaj się. nigdy. dla nikogo."
kto nie chciałby usłyszeć czegoś takiego??
czekam... a czy czekać, to to samo co tęsknić?
"PRZED ŚWITEM OBUDZIŁEM SIĘ BY ŻYĆ
WPLĄTANY W CUDZĄ POŚCIEL, W CUDZE SNY
POMIĘDZY POŻĄDANIEM, A ROZKOSZĄ TKWI DOLINA NOCY
LECZ PRZECIEŻ BÓG DOBRZE WIE
DLACZEGO DŁAWI MNIE WSTRĘT
DLACZEGO STRACH NABIERA MOCY I ZNIEWALA ROZUM"