nie było mnie. dalej mnie nie ma. straciłam samą siebie. na poczet pracy, na poczet utrzymywania się na powierzchni.
wyparowały ze mnie emocje. straciłam je na zawsze.
czuję się pusta w środku.
dorosłam.
to paskudne uczucie. wszystko się musi, trzeba i powinno.
ale tutaj o emocjach i przeżyciach. tutaj nie muszę być silna, twarda i zawzięta.
moje życie wywróciło się do góry nogami.
podczas mojej nieobecności błądziłam od jednej sinusoidy do drugiej.
dalej "jestem" z R. ale mnie już w tej relacji nie ma. zdeptał mnie, zniweczył i zniszczył. znamy się już 13 lat.... dorastałam na jego oczach. sprawy między nami układały się poprawnie. dalej tkwiliśmy w tej dziwnej relacji, do czasu moich urodzin. wtedy wszystko się zepsuło. oczywiście była niespodzianka i była bielizna za ponad pół tysiąca złotych i masaże erotyczne i świetny seks. i wyznania miłosne były znowu.
zabawne. świat nauczył mnie tego, że im częściej ktoś mi mówi, że mnie kocha, tym bardziej powinnam być czujna. a ja chciałam na tym etapie swojego życia w jego "kocham" uwierzyć. i w momencie, kiedy uwierzyłam i pomyślałam sobie "i tak w tym tkwisz, popłyń, przecież tyle go znasz i on cię tak mocno akceptuje....."
sielanka trwała góra tydzień. wspomniał, że się z kimś spotyka. a więc była żona, byłam ja i była jakaś nowa kobieta.
ból był przeokropny.
to takie ironiczne, prawda? żona mi nie przeszkadzała, ale miałam takie wrażenie, że on mnie.... z tą nową kobietą zdradza. kolejny raz mogłam sobie wysmarkać nos w jego słowa. jego "kocham" nic nie znaczyło. może to kryzys wieku średniego? zaczęły się... wyjazdy, narkotyki i marynarki w łososiowym kolorze.
ona.....
ona była lepsza ode mnie.... była zdrowa.... zapatrzona w niego.... ale przede wszystkim....
była nowa.
chciał się nawet dla niej rozwieść. podobno. wiedziałam, że tego nie zrobi.
wtedy właśnie mnie stracił. na zawsze.
era tamtej kobiety trwała może z miesiąc. tak przynajmniej mi przysięgał, przepraszając. nie wiem, może dalej się z nią spotyka. nie interesuje mnie to.
kiedy powiedział mi, że znalazł sobie "normalną kochankę", coś we mnie pękło. cierpiałam przez tydzień. potem już nic nie czułam...
stał mi się obcy. dalej spotykaliśmy się zawodowo. odcięłam go od siebie.
najgorsze jest w tym wszystkim to, że on oczekiwał ode mnie awantur, pretensji, czegokolwiek. a ja milczałam i cierpiałam w środku.
nie chodziło o nią, o nas, o niego. o seks ani o emocje, jakie miałam względem niego. chodziło o to, że mu kurwa zaufałam. uwierzyłam, że mnie można kochać.
a on potwierdził, że to nieprawda.
potwierdził każdą najgorszą myśl, jaką miałam w głowie na swój temat.
dni ciągnęły się powoli, myślałam o zemście. to uczucie jednak szybko minęło. wiedziałam, że zrobię najgorszą rzecz na świecie i zrobiłam. zabrałam mu prawdziwą siebie. on nawet o tym nie wie. nigdy się nie dowie. i nigdy mnie nie odzyska.
bo nigdy więcej mu nie zaufam.
....
w tym czasie wpadłam w wir codzienności. przestałam racjonalnie myśleć. szukałam ukojenia. potrzebowałam uświadomić sobie, że jestem warta... cokolwiek.
a przecież był jeszcze M.
kolejna moja życiowa głupota.
z M pracuję od ponad trzech lat. jego żona pracuje u nas w firmie.
historia więc zatoczyła koło.
dwójka dzieci, małżeństwo z 12 letnim stażem, ślub przez wzgląd na wpadkę i dwuletnia córka. problemy w relacji. kobieta go nie docenia....
a ja byłam obok. i byłam sobą.
pocałowaliśmy się dla zabawy. w walentynki, wracając z krakowa. byłam pijana. on nie.
miałam niebotycznego kaca moralnego. dlaczego? bo znam siebie. wiedziałam, jak to się skończy. znam siebie i znam mężczyzn.
nie mogłam sobie poradzić. sumienie nie dawało mi spokoju. ale jednak....
no i się zaczęło. rozmowy, flirtowanie, przygadywanie....
kontrolowałam to. do czasu.
kiedy R potraktował mnie tak, jak szmatę.... przestałam myśleć.
chciałam poczuć. cokolwiek.
zawładnęła mną desperacja.
to żałosne, wiem.
to trwało pięć miesięcy, aż w końcu umówiliśmy się na prywatne spotkanie.
to miało być świętowanie moich - zdanych, o dziwo, na piątkę - studiów podyplomowych na UJ.
na spotkanie ze mną przywiozła go żona....
wypiliśmy trochę. nie dużo. na pewno nie tak dużo, żebyśmy oboje nie wiedzieli co robimy.
nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze rozmawiało mi się z mężczyzną. tak swobodnie, tak naturalnie. tak niezawodowo. o wszystkim i o niczym. czułam się przy nim dobrze. on zna mnie prawdziwą. był świadkiem wielu dziwnych sytuacji. zarówno zawodowych jak i prywatnych.
...
nie patrzyliśmy na siebie. piliśmy, gadaliśmy i śmialiśmy się. do czasu, aż odpalał mi papierosa. spojrzeliśmy sobie w oczy i żadne słowa nie były już potrzebne. wziął mnie na ręce i położył na kocu. na tym kocu spędziliśmy dobre dwie godziny.
świat przestał istnieć. byłam ja i on i rozgwieżdżone niebo.
a przecież ktoś mógł nas nakryć, nawet ktoś znajomy....
nigdy w życiu nie miałam tak emocjonalnego seksu.
ja się z nim nie pieprzyłam, ja się z nim kochałam.
traktował mnie zupełnie inaczej niż R.
po wszystkim siedziałam na jego kolanach. milczeliśmy. a on mnie przytulał. i całował moje włosy. nikt nigdy wcześniej tego nie robił. byliśmy oboje rozedrgani.
nie żałowaliśmy tego. przeraziła mnie naturalność całej sytuacji. żadnych oporów, żadnego wstydu i zahamowań. żadnych zbędnych rozmów i komentarzy.
od tego czasu minęło trochę czasu. nie spałam z nim więcej, ale nie stronimy od siebie. szczególnie fizycznie. wszystko się pozmieniało. zaczął o mnie dbać. to przerażająco niebezpieczne. kupuje cynamon i trzyma w schowku samochodu, bo "nie na każdej stacji mają, a ty tak uwielbiasz", zdarza się, że niepytany poprawi mi buta, albo mnie okryje swoją bluzą. zabiera mnie na spacery po pracy i rozmawia ze mną. pyta o to, jak się czuję. pomaga mi.
...
nie wiem co czuję do M. na pewno chciałam go uwieść. jego małżeństwo wisi na włosku. rozmawiamy o tym. można wręcz stwierdzić, że mu pomagam.
jestem jebaną hipokrytką.
dziś powiedział, że chciałby się rozwieść. i że nigdy wcześniej nie dogadywał się z kobietą tak dobrze, jak ze mną.
M w przeciwieństwie do R jest emocjonalny i opiekuńczy. robi rzeczy, zanim ja o nich pomyślę. nie mówi dużo i jest skryty, ale ja nie jestem głupia. ja czuję wiele. widzę, jak się zachowuje i jak mnie traktuje. i czułam jego uczucie do mnie. wspomniał o nim tylko raz. ale ja to czułam już podczas naszego seksu.
im głębiej zanurzamy się w naszą relację, tym mniej flirtujemy. uświadomiliśmy sobie, że to już nie są żarty i wygłupy, czy puste podgadywanie. rzeczy się dzieją.
a ja nie wiem jaki mam do tego stosunek.
nie wiem. powinnam to przerwać, ale tego nie zrobię. bo mi wygodnie, bo to mi się podoba, bo mam dość rezygnowania z rzeczy, które chcę od życia.
nie chcę mu rujnować życia. nie chcę, żeby się rozwodził. niczego od niego nie oczekuję.
tyle, że on nie jest R. i mam wrażenie, że to on czegoś ode mnie chce. bywa zazdrosny. bardzo mi się to podoba, chociaż nie reaguję na jego zaczepki w żaden sposób.
on przede wszystkim jest opiekuńczy. tu jest problem.
zmienił się przy mnie bardzo. wszyscy to widzą. nawet sam o tym mówi.
po co mi to?
kolejny ochłap losu.
a ja jestem już zmęczona ochłapami. chciałabym mieć coś prawdziwego tylko dla siebie. coś realnego.
a może to jest prawdziwe? może moje relacje z R i M są prawdziwe? bo mimo moralności, konwenansów i całej reszty oni chcą ..... mnie?
tyle, że oni noce spędzają w swoich domach. żonom kupują masło w spożywczaku za rogiem.
a ja tylko karmię ich ego.
...
a ja wieczorami pijam wina i palę papierosy. w samotności.
środa, 26 sierpnia 2015
sobota, 12 kwietnia 2014
24
od 8 minut mam 24 lata. i nadal tę samą pustkę we łbie, co nastoletnia ja. siedzę i czekam, aż któryś z "ważnych" w moim życiu się odezwie. wypite wino spowalnia minuty... przecież powinni się odezwać, przecież mówili, że jestem dla nich ważna. 24 lata, obrona, tytuł magistra prawa. i na co mi to?
od początku wiedziałam, że prawo nie jest dla mnie. nie nadaję się. moje myślenie nie jest wystarczająco surowe i jednotorowe. poziom empatii nie ułatwia niczego. nie umiem tak. nie znam się. nie jestem swoją siostrą.
mam 24 lata. to prawie ćwierćwiecze. zmieniłam się. cholernie. czuję, jak z każdym dniem rośnie we mnie poziom goryczy. czuję się, jakbym brodziła w zastygającym cemencie. zauważam obłudę, fałsz. świat mnie rozczarowuje. nie jestem już, tak zakochana w życiu, jak kiedyś. szkoda. tęsknię za tym. dookoła banda osób ze zgąbczałym śródmózgowiem. nie chcę tak żyć.
pogubiłam się. nie wiem co czuję, a sprawy same wymykają się spod kontroli.
wczoraj - dokładnie wczoraj o godzinie 21.07 uświadomiłam sobie, że żyję w romansie. zabawne. dotarło to do mnie po niespełna 5 latach. zawsze traktowałam R, jako "dobre bzykanie". w sumie nie było nic ponadto. gdybym miała nas zdefiniować to byliśmy fiends with benefits. nawet nie chodzi o niego. chodzi o mnie. ja wiem, że mi się w nim zakochać zwyczajnie nie wolno. pamiętałam o tym i starałam się o tym nie zapominać. i on pamiętał chyba. chociaż zdarzało mu się w przypływie ekstazy czy totalnego zdebilnienia powiedzieć, że mnie kocha. ale ja nigdy tego nie słyszałam tak naprawdę, tak całą sobą, tak że od ucha do serca to trafiło. zawsze to od siebie odtrącałam. bo jemu się to przecież tylko wydawało. to trudne, bo ja bym go mogła kochać. bardzo mocno. bo on wydaje się być przez ten cały czas.... najbardziej wporządku. wobec mnie rzecz jasna. bo na pewno nie wobec swojej żony.
wiele nocy o tym myślę. jak to się stało? dlaczego to się stało? dlaczego ja?
jest cudownym, przystojnym i inteligentnym mężczyzną. dlaczego to mnie wybrał na swoją kochankę? "kochanka", tak nazwał mnie dopiero poraz pierwszy w zeszłym miesiącu. dla niego to też było tylko bzykanie i ja o tym wiem. do czasu.
kiedy Smerf Ważniak zachował się tak, jak oni wszyscy, których kochałam dogłębnie - zaproponował mi przyjaźń, mój świat się zawalił. nie funkcjonowałam przez ponad półtora miesiąca. jedyne co pamiętam z tamtego okresu to wódka, wódka, wódka i sen. i łzy. dużo łez. i dużo wódki.
"chcę żebyśmy mieli jasność, że jesteśmy i będziemy jedynie znajomymi. mam nadzieję, iż dobrymi"
zarzekałam się, że nie będę się z nim przyjaźnić. obiecywałam samej sobie i co? i nie byłam w stanie przyznać się mu co czuję tak naprawdę. i do tej pory prowadzę tę farsę. mimo, że minęło ponad dwa miesiące.
i wtedy R poprosił, żebym przygotowała umowę spółki dla jego działalności... i po spotkaniu poszliśmy na kolację.... a potem mieliśmy niebotyczny seks. i chwile szczerości w samochodzie. i chwile łez... i on był taki speszony. bo to poraz pierwszy byliśmy gdzieś wśród ludzi. wypełzliśmy niczym karaluchy po deszczu. robale pragnące słońca, z nasiąkniętymi grzechem pancerzami chitynowymi. i jego koledzy mnie polubili. wszystko było idealne. tylko ona- jego żona dzwoniła ciągle. było mi jej żal. nadal mi jest. wyobrażam sobie jej ból, kiedy dowiedziałaby się, że On zdradza ją... ze mną....
ona o niego nie dba. ona złapała go na dziecko, ona go nie docenia. czasem patrzę na niego i chciałabym mu powiedzieć na jak wiele zasługuje. ale nie robię tego. robię wszystko, żeby ona się nie dowiedziała, żeby nie miał problemów. obiecałam sobie, że nie będę za dużo z R rozmawiać o niej i ich małżeństwie. nie zażądam też rozwodu.
bo nie mam prawa. wiem, że inna lisica na moim miejscu zachowywałaby się inaczej, ale ja tak nie umiem. mam swoje zasady i zdaję sobie sprawę z tego, że jestem hipokrytką w tym momencie.
... potem... po tej kolacji... wszystko nabrało tempa. najpierw się przestraszył, potem chyba mu się spodobało. sporo się kłócimy, jest zaborczy, ale mnie gdzieś tam w środku się to podoba. mimo, że czasem jego słowa czy zachowanie mocno mnie ranią.
nasza ostatnia kłótnia była najgorsza. on ma czasem takie momenty, że ja jego przerastam i to jaka jestem, i to co czujemy do siebie. bo nie wierzę, że nic do siebie nie czujemy. to prawie 5 lat. to nie jest wakacyjny romans.
poinformował mnie, że odejdzie. już niedługo. bo zaczął się rozwijać - dzięki mnie. bo ja jedyna zawsze w niego wierzyłam. zresztą on we mnie też. jego słowa kroiły moją ciemną, smutną rzeczywistość. teraz, kiedy prawie wszyscy odeszli - miałby odejść i on. nie wiem jak bym to zniosła. i zachowywał się tak, jakbym nic dla niego nie znaczyła....
czułam się, jak szmata. nie wiem na ile to zasługa jego zachowania, a na ile moja permanentna opinia o samej sobie.
potem się tłumaczył, że nie, że źle zrozumiałam, że przecież nie mógłby mnie zostawić. że jest mi wierny. ciekawe, co to oznacza. wierny..... czyli, że nie sypia z żoną? wątpię. nie obchodzi mnie to zresztą. a potem zarejestrowaliśmy spółkę. moje pierwsze prawnicze dziecko. umowa podbita przez notariusza... jaka ja byłam z siebie dumna.... potem dostałam piękny bukiet na urodziny. i prezent, a nawet kilka.... dzwoni do mnie, jak wraca z pracy, a potem po 30 minutach wymyka się z domu, żeby do mnie zadzwonić. z reguły dzwoni ze spaceru. kiedy szepcze wiem, że dzwoni z kotłowni, gdzie potajemnie pali papierosy. przeze mnie. bawi mnie to z jednej strony. z drugiej wiem, jak bardzo coś takiego nie jest do niego podobne. i nie chcę, żeby tak było. nie chcę, żeby poświęcał mi czas, który powinien poświęcić swoim dzieciom....
ale robię to. dlaczego? bo mnie nigdy nikt nie kochał. dla nikogo nie byłam aż tak ważna. dlatego. to cudowny człowiek. do tej pory wszystko jakoś funkcjonowało. było biernie, ale stabilnie. teraz rzeczy zaczynają się dziać. ataki zazdrości o jego kumpli, o moich byłych, obecnych i przyszłych.
i ja wiem, że nie zawahałabym się, gdyby Smerf Ważniak wyszedł z propozycją związku. wiem, że zrezygnowałabym z R. tak mi się przynajmniej wydaje....
ja i R staliśmy się prawdziwi. to do mnie dzwoni, kiedy coś mu się uda, kiedy odniesie sukces albo ma problem. teraz mam przygotować im rozdzielność majątkową. będę się zatem musiała z nią spotkać. twarzą w twarz. pewnie będzie mi jej żal i pewnie będę się po cichu chełpić dominacją. to żałosne, ale jestem człowiekiem. ludzkim człowiekiem. jestem też zakompleksioną kobietą. dlatego właśnie to wszystko tak wygląda. zdaję sobie sprawę z tego, jak okropnie to brzmi. jak mechanicznie i jaka zdaję się być wyrachowana. jednak taka jest prawda. ja go chciałam mieć, żeby sobie coś udowodnić, potem zwyczajnie chciałam się z Nim przespać, potem chciałam z Nim sypiać. teraz jest między nami dziwnie. on jest szczęśliwy, kiedy dzwoni, kiedy mnie widzi.... jakby się zakochał.... mam nadzieję, że nie jest aż tak głupi...
mam 24 lata- patrzę na bukiet od R - przepiękny i nadal czekam, aż Smerf Ważniak zadzwoni.... żałosne. cała ja. pomimo wieku.
popełniłam za mało błędów. zawsze chciałam żyć tak, jak trzeba. dziś też muszę, a mój czas na popełnianie błędów minął już dawno. za niedługo skończę studia i muszę dostać się na aplikację, po której muszę znaleźć pracę. siermiężność życia mnie przeraża. tego mojego. bo choć wszystko jest dobrze, to nie jest wcale tak cudownie, jakby się tego chciało. za dużo wymagam? tak, ale czy nie mam prawa?
kochałam chłopaka, który nigdy nie pokocha nikogo poza sobą. jestem zakochana w mężczyźnie, który nie zwróci na to uwagi. kocha mnie mężczyzna, który nie ma do tego prawa.
od początku wiedziałam, że prawo nie jest dla mnie. nie nadaję się. moje myślenie nie jest wystarczająco surowe i jednotorowe. poziom empatii nie ułatwia niczego. nie umiem tak. nie znam się. nie jestem swoją siostrą.
mam 24 lata. to prawie ćwierćwiecze. zmieniłam się. cholernie. czuję, jak z każdym dniem rośnie we mnie poziom goryczy. czuję się, jakbym brodziła w zastygającym cemencie. zauważam obłudę, fałsz. świat mnie rozczarowuje. nie jestem już, tak zakochana w życiu, jak kiedyś. szkoda. tęsknię za tym. dookoła banda osób ze zgąbczałym śródmózgowiem. nie chcę tak żyć.
pogubiłam się. nie wiem co czuję, a sprawy same wymykają się spod kontroli.
wczoraj - dokładnie wczoraj o godzinie 21.07 uświadomiłam sobie, że żyję w romansie. zabawne. dotarło to do mnie po niespełna 5 latach. zawsze traktowałam R, jako "dobre bzykanie". w sumie nie było nic ponadto. gdybym miała nas zdefiniować to byliśmy fiends with benefits. nawet nie chodzi o niego. chodzi o mnie. ja wiem, że mi się w nim zakochać zwyczajnie nie wolno. pamiętałam o tym i starałam się o tym nie zapominać. i on pamiętał chyba. chociaż zdarzało mu się w przypływie ekstazy czy totalnego zdebilnienia powiedzieć, że mnie kocha. ale ja nigdy tego nie słyszałam tak naprawdę, tak całą sobą, tak że od ucha do serca to trafiło. zawsze to od siebie odtrącałam. bo jemu się to przecież tylko wydawało. to trudne, bo ja bym go mogła kochać. bardzo mocno. bo on wydaje się być przez ten cały czas.... najbardziej wporządku. wobec mnie rzecz jasna. bo na pewno nie wobec swojej żony.
wiele nocy o tym myślę. jak to się stało? dlaczego to się stało? dlaczego ja?
jest cudownym, przystojnym i inteligentnym mężczyzną. dlaczego to mnie wybrał na swoją kochankę? "kochanka", tak nazwał mnie dopiero poraz pierwszy w zeszłym miesiącu. dla niego to też było tylko bzykanie i ja o tym wiem. do czasu.
kiedy Smerf Ważniak zachował się tak, jak oni wszyscy, których kochałam dogłębnie - zaproponował mi przyjaźń, mój świat się zawalił. nie funkcjonowałam przez ponad półtora miesiąca. jedyne co pamiętam z tamtego okresu to wódka, wódka, wódka i sen. i łzy. dużo łez. i dużo wódki.
"chcę żebyśmy mieli jasność, że jesteśmy i będziemy jedynie znajomymi. mam nadzieję, iż dobrymi"
zarzekałam się, że nie będę się z nim przyjaźnić. obiecywałam samej sobie i co? i nie byłam w stanie przyznać się mu co czuję tak naprawdę. i do tej pory prowadzę tę farsę. mimo, że minęło ponad dwa miesiące.
i wtedy R poprosił, żebym przygotowała umowę spółki dla jego działalności... i po spotkaniu poszliśmy na kolację.... a potem mieliśmy niebotyczny seks. i chwile szczerości w samochodzie. i chwile łez... i on był taki speszony. bo to poraz pierwszy byliśmy gdzieś wśród ludzi. wypełzliśmy niczym karaluchy po deszczu. robale pragnące słońca, z nasiąkniętymi grzechem pancerzami chitynowymi. i jego koledzy mnie polubili. wszystko było idealne. tylko ona- jego żona dzwoniła ciągle. było mi jej żal. nadal mi jest. wyobrażam sobie jej ból, kiedy dowiedziałaby się, że On zdradza ją... ze mną....
ona o niego nie dba. ona złapała go na dziecko, ona go nie docenia. czasem patrzę na niego i chciałabym mu powiedzieć na jak wiele zasługuje. ale nie robię tego. robię wszystko, żeby ona się nie dowiedziała, żeby nie miał problemów. obiecałam sobie, że nie będę za dużo z R rozmawiać o niej i ich małżeństwie. nie zażądam też rozwodu.
bo nie mam prawa. wiem, że inna lisica na moim miejscu zachowywałaby się inaczej, ale ja tak nie umiem. mam swoje zasady i zdaję sobie sprawę z tego, że jestem hipokrytką w tym momencie.
... potem... po tej kolacji... wszystko nabrało tempa. najpierw się przestraszył, potem chyba mu się spodobało. sporo się kłócimy, jest zaborczy, ale mnie gdzieś tam w środku się to podoba. mimo, że czasem jego słowa czy zachowanie mocno mnie ranią.
nasza ostatnia kłótnia była najgorsza. on ma czasem takie momenty, że ja jego przerastam i to jaka jestem, i to co czujemy do siebie. bo nie wierzę, że nic do siebie nie czujemy. to prawie 5 lat. to nie jest wakacyjny romans.
poinformował mnie, że odejdzie. już niedługo. bo zaczął się rozwijać - dzięki mnie. bo ja jedyna zawsze w niego wierzyłam. zresztą on we mnie też. jego słowa kroiły moją ciemną, smutną rzeczywistość. teraz, kiedy prawie wszyscy odeszli - miałby odejść i on. nie wiem jak bym to zniosła. i zachowywał się tak, jakbym nic dla niego nie znaczyła....
czułam się, jak szmata. nie wiem na ile to zasługa jego zachowania, a na ile moja permanentna opinia o samej sobie.
potem się tłumaczył, że nie, że źle zrozumiałam, że przecież nie mógłby mnie zostawić. że jest mi wierny. ciekawe, co to oznacza. wierny..... czyli, że nie sypia z żoną? wątpię. nie obchodzi mnie to zresztą. a potem zarejestrowaliśmy spółkę. moje pierwsze prawnicze dziecko. umowa podbita przez notariusza... jaka ja byłam z siebie dumna.... potem dostałam piękny bukiet na urodziny. i prezent, a nawet kilka.... dzwoni do mnie, jak wraca z pracy, a potem po 30 minutach wymyka się z domu, żeby do mnie zadzwonić. z reguły dzwoni ze spaceru. kiedy szepcze wiem, że dzwoni z kotłowni, gdzie potajemnie pali papierosy. przeze mnie. bawi mnie to z jednej strony. z drugiej wiem, jak bardzo coś takiego nie jest do niego podobne. i nie chcę, żeby tak było. nie chcę, żeby poświęcał mi czas, który powinien poświęcić swoim dzieciom....
ale robię to. dlaczego? bo mnie nigdy nikt nie kochał. dla nikogo nie byłam aż tak ważna. dlatego. to cudowny człowiek. do tej pory wszystko jakoś funkcjonowało. było biernie, ale stabilnie. teraz rzeczy zaczynają się dziać. ataki zazdrości o jego kumpli, o moich byłych, obecnych i przyszłych.
i ja wiem, że nie zawahałabym się, gdyby Smerf Ważniak wyszedł z propozycją związku. wiem, że zrezygnowałabym z R. tak mi się przynajmniej wydaje....
ja i R staliśmy się prawdziwi. to do mnie dzwoni, kiedy coś mu się uda, kiedy odniesie sukces albo ma problem. teraz mam przygotować im rozdzielność majątkową. będę się zatem musiała z nią spotkać. twarzą w twarz. pewnie będzie mi jej żal i pewnie będę się po cichu chełpić dominacją. to żałosne, ale jestem człowiekiem. ludzkim człowiekiem. jestem też zakompleksioną kobietą. dlatego właśnie to wszystko tak wygląda. zdaję sobie sprawę z tego, jak okropnie to brzmi. jak mechanicznie i jaka zdaję się być wyrachowana. jednak taka jest prawda. ja go chciałam mieć, żeby sobie coś udowodnić, potem zwyczajnie chciałam się z Nim przespać, potem chciałam z Nim sypiać. teraz jest między nami dziwnie. on jest szczęśliwy, kiedy dzwoni, kiedy mnie widzi.... jakby się zakochał.... mam nadzieję, że nie jest aż tak głupi...
mam 24 lata- patrzę na bukiet od R - przepiękny i nadal czekam, aż Smerf Ważniak zadzwoni.... żałosne. cała ja. pomimo wieku.
popełniłam za mało błędów. zawsze chciałam żyć tak, jak trzeba. dziś też muszę, a mój czas na popełnianie błędów minął już dawno. za niedługo skończę studia i muszę dostać się na aplikację, po której muszę znaleźć pracę. siermiężność życia mnie przeraża. tego mojego. bo choć wszystko jest dobrze, to nie jest wcale tak cudownie, jakby się tego chciało. za dużo wymagam? tak, ale czy nie mam prawa?
kochałam chłopaka, który nigdy nie pokocha nikogo poza sobą. jestem zakochana w mężczyźnie, który nie zwróci na to uwagi. kocha mnie mężczyzna, który nie ma do tego prawa.
sobota, 8 lutego 2014
when i grow up
a więc to nic innego, jak nie okazywanie słabości. DOROSŁOŚĆ. nadal boję się tak samo, a może i bardziej niż wcześniej. jest luty. kolejny koniec przede mną. nie chcę tego. nie chcę. tłumaczę sobie, że przecież prawie nic się nie zmieni, że to tylko pewna zmiana w życiu..... za mocno się przywiązuję. pora kończyć studia. żegnać twarze, które widywałam codziennie od 5 lat. rozpierzchniemy się, rozmyjemy. tak samo było po liceum.
teraz człowiek, bez którego nie wyobrażałam sobie życia, żyje sobie z dala ode mnie. widujemy się sporadycznie. nie mamy kontaktu. nie tęsknię za nim, mimo, że kiedyś był całym moim światem. pozwoliłam mu odejść. tak wewnętrznie. czasem patrzę na niego i zastanawiam się, jak to możliwe, że moja miłość do niego była tak wielka. wycierpiałam się przez niego. ale ja wtedy tak bardzo chciałam dla niego.... nawet cierpieć.
mam wiele pomysłów na swoją przyszłość. to tylko pomysły, prawda?
rzeczywistość już nieraz nauczyła mnie, że ma gdzieś moje plany.
najbardziej będę tęsknić za Smerfem Ważniakiem.
za jego aroganckim spojrzeniem i za tym, jak udawał, że się na mnie nie patrzy.
w głębi duszy oboje wiemy swoje. wiedzieliśmy już od dawna. niestety relacja ta, niczym nie różni się od nastoletnich. czyli dziecinada. dla niego. myślę, że dla niego to dziecinada. jest ktoś, kto go podziwia, szanuje, jest ktoś, kto JEST. mimo wszystko.
obiecał, że będziemy mieć dalej kontakt.
nie wierzę mu.
ileż razy słyszałam te słowa. ileż to mężczyzn obiecywało mi, darzyło mnie szacunkiem i nie odchodziło....
tak wielu, że jestem sama. jak zawsze.
nie ma dla mnie miejsca w Jego świecie. wiem o tym. tak samo, jak wiem, że prędzej czy później znajdzie się jakaś cwana ślcznotka, która zmiecie w pył wszystko to, w co wierzę.
wierzę w Niego, jak cholera. zawsze mnie do siebie zniechęcał. a ja się śmiałam po cichu. nie byłam w stanie przestać. nie jestem. to niezaprzeczalnie najpiękniejszy człowiek, jakiego spotkałam. i nie chodzi mi tu o fizyczność. byłam w nim zadurzona, kiedy miał dziewiczy wąsik i chodził ciągle w jednym swetrze. to nieważne. dla mnie nadal - mimo zmiany - jest tym samym człowiekiem.
chciałabym umieć okazać mu, jak ważny jest dla mnie.
chciałabym mieć odwagę, żeby mu powiedzieć, że bez Niego, mój świat jest nie do zniesienia.
chciałabym, żeby wiedział, że jego przeszłość mnie nie obchodzi, że zależy mi tylko na tym, żeby był.
... moja relacja ze Smerfem Ważniakiem była dziwna.
to dlatego, że ja chciałam....
chciałam się w Nim zakochać z miłości, a nie z nudy albo obawy, że będę sama.
bo prawdziwy mężczyzna jest paradoksalnie niemożliwy. nie dziw więc, że się w Nim zakochałam. oszalałam, jak każdy, kto ma ambicje zrealizować swoje urojenia. miłość jest takim właśnie urojeniem, fatamorganą na pustyni pragnień.
i się udało.
teraz człowiek, bez którego nie wyobrażałam sobie życia, żyje sobie z dala ode mnie. widujemy się sporadycznie. nie mamy kontaktu. nie tęsknię za nim, mimo, że kiedyś był całym moim światem. pozwoliłam mu odejść. tak wewnętrznie. czasem patrzę na niego i zastanawiam się, jak to możliwe, że moja miłość do niego była tak wielka. wycierpiałam się przez niego. ale ja wtedy tak bardzo chciałam dla niego.... nawet cierpieć.
mam wiele pomysłów na swoją przyszłość. to tylko pomysły, prawda?
rzeczywistość już nieraz nauczyła mnie, że ma gdzieś moje plany.
najbardziej będę tęsknić za Smerfem Ważniakiem.
za jego aroganckim spojrzeniem i za tym, jak udawał, że się na mnie nie patrzy.
w głębi duszy oboje wiemy swoje. wiedzieliśmy już od dawna. niestety relacja ta, niczym nie różni się od nastoletnich. czyli dziecinada. dla niego. myślę, że dla niego to dziecinada. jest ktoś, kto go podziwia, szanuje, jest ktoś, kto JEST. mimo wszystko.
obiecał, że będziemy mieć dalej kontakt.
nie wierzę mu.
ileż razy słyszałam te słowa. ileż to mężczyzn obiecywało mi, darzyło mnie szacunkiem i nie odchodziło....
tak wielu, że jestem sama. jak zawsze.
nie ma dla mnie miejsca w Jego świecie. wiem o tym. tak samo, jak wiem, że prędzej czy później znajdzie się jakaś cwana ślcznotka, która zmiecie w pył wszystko to, w co wierzę.
wierzę w Niego, jak cholera. zawsze mnie do siebie zniechęcał. a ja się śmiałam po cichu. nie byłam w stanie przestać. nie jestem. to niezaprzeczalnie najpiękniejszy człowiek, jakiego spotkałam. i nie chodzi mi tu o fizyczność. byłam w nim zadurzona, kiedy miał dziewiczy wąsik i chodził ciągle w jednym swetrze. to nieważne. dla mnie nadal - mimo zmiany - jest tym samym człowiekiem.
chciałabym umieć okazać mu, jak ważny jest dla mnie.
chciałabym mieć odwagę, żeby mu powiedzieć, że bez Niego, mój świat jest nie do zniesienia.
chciałabym, żeby wiedział, że jego przeszłość mnie nie obchodzi, że zależy mi tylko na tym, żeby był.
... moja relacja ze Smerfem Ważniakiem była dziwna.
to dlatego, że ja chciałam....
chciałam się w Nim zakochać z miłości, a nie z nudy albo obawy, że będę sama.
bo prawdziwy mężczyzna jest paradoksalnie niemożliwy. nie dziw więc, że się w Nim zakochałam. oszalałam, jak każdy, kto ma ambicje zrealizować swoje urojenia. miłość jest takim właśnie urojeniem, fatamorganą na pustyni pragnień.
i się udało.
niedziela, 25 sierpnia 2013
oto ja. elegancka mieszanka faktu i fikcji.
życie to akt przemocy, w którym siłą nadajemy czasowi sens.
dziś odnalazłam prawdziwie smutną siebie. nie. nic się nie stało. a może to dlatego? że właśnie nic? że moje życie jest ciągłą skrajności niczego? tęskniłam za sobą. za tą grafomańską sobą. za tą w rozpaczy zatopioną. przeszłość to ta część złudzenia, w której rzeczy mają sens. czy Ty masz sens dla mnie? czy MY mamy sens? czy Ja mam sens? dla samej siebie? ... mam poczucie, że za bardzo się chciałam w podświadomości mojej uszczęśliwić. na siłę rzecz jasna. jestem ostatnio dla wszystkich tak wyrozumiała, pełna wybaczenia, nadziei... okropność. przestałam narzekać. mieć pretensje. to był jakiś pozytywny psychiczny constans....
ale dzisiaj....
dzisiaj widzę, że mi mijasz. i Ty i On. mijacie mi.
jakby wszystko zataczało koła. ciągle, stale, permanentnie. jakbym utkwiła w pewnej historii. ileż razy można popełniać błąd obsadzając głównego bohatera? może w tym tkwi problem? że mnie zawsze o głównego bohatera chodziło, a nie o mnie.
tęsknię za byciem naiwną i rozchwianą. tęsknie za tym, że wtedy wydawało mi się, że to co czuję jest słuszne.
dziś jestem mądrzejsza, o lat kilka, o doświadczeń wiele i głupsza o wiele decyzji.
zaraz znowu będę musiała się żegnać. pora dorastać.
dziś odnalazłam prawdziwie smutną siebie. nie. nic się nie stało. a może to dlatego? że właśnie nic? że moje życie jest ciągłą skrajności niczego? tęskniłam za sobą. za tą grafomańską sobą. za tą w rozpaczy zatopioną. przeszłość to ta część złudzenia, w której rzeczy mają sens. czy Ty masz sens dla mnie? czy MY mamy sens? czy Ja mam sens? dla samej siebie? ... mam poczucie, że za bardzo się chciałam w podświadomości mojej uszczęśliwić. na siłę rzecz jasna. jestem ostatnio dla wszystkich tak wyrozumiała, pełna wybaczenia, nadziei... okropność. przestałam narzekać. mieć pretensje. to był jakiś pozytywny psychiczny constans....
ale dzisiaj....
dzisiaj widzę, że mi mijasz. i Ty i On. mijacie mi.
jakby wszystko zataczało koła. ciągle, stale, permanentnie. jakbym utkwiła w pewnej historii. ileż razy można popełniać błąd obsadzając głównego bohatera? może w tym tkwi problem? że mnie zawsze o głównego bohatera chodziło, a nie o mnie.
tęsknię za byciem naiwną i rozchwianą. tęsknie za tym, że wtedy wydawało mi się, że to co czuję jest słuszne.
dziś jestem mądrzejsza, o lat kilka, o doświadczeń wiele i głupsza o wiele decyzji.
zaraz znowu będę musiała się żegnać. pora dorastać.
piątek, 24 maja 2013
powiedz, powiedz, powiedz gdzie jesteś?
nie ma sprawiedliwości na tym zasranym świecie.
R....
masz 35 lat i do niedawna byłeś okazem zdrowia.
nie chcę nawet myśleć, co się może zdarzyć...
znamy się 11 lat... znamy się, jak nikt.
do tej pory pamiętam nasz pierwszy pocałunek. 8 grudnia... nasz pierwszy raz....
specyficzna relacja.
dzięki Tobie nauczyłam się tak wiele.
nie wiem, jak nazwać to co nas łączyło i łączy nadal.
na początku byłeś dla mnie złem koniecznym, spotkania z Tobą choć przyjemne, to jednak obligatoryjne. miałam 12 lat, kiedy się poznaliśmy. to było w październiku. miałeś wysoki głos, to rzuciło mi się, jako pierwsze. nawijałeś trochę, jak włoch. na trzecim spotkaniu pozwoliłeś mi przestać mówić do siebie "pan". niepostrzeżenie stałeś się dla mnie starszym bratem. kształtowałam się na Twoich oczach. pamiętam, że zawsze byłeś. zawsze mnie słuchałeś i nigdy nie bagatelizowałeś moich problemów. nie ukrywałam przez Tobą nawet moich zaburzeń odżywiania. miałeś do mnie cierpliwość. do tej mnie. młodej, naiwnej, głupiej, zakochanej.... zabawne. znałeś każdą jedną moją miłostkę i TĘ miłość też znałeś. przeszedłeś ze mną operacje, trudną rekonwalescencję. byłeś zawsze. widywaliśmy się średnio 4 razy w tygodniu.mogłam Ci powiedzieć wszystko. Ty mnie również.
opowiadałeś mi o swoich problemach małżeńskich, o tym, że jej nie kochasz. o tym, jaki jesteś rozgoryczony, bo złapała Cię na dziecko. jesteś zbyt prawym człowiekiem, żeby wtedy ją zostawić. namawiałam Cię do zmiany podejścia, do tego, żebyś więcej czasu spędzał ze swoją żoną. to ja wybrałam imię Waszego drugiego dziecka. pamiętasz?
potem nadeszło liceum, Ty znów znosiłeś moje wewnętrzne przemiany. odnosiłeś wiele sukcesów w pracy, stałeś się niezastąpionym dla innych, dla mnie byłeś już dużo wcześniej. sam zbudowałeś dom dla Waszej rodziny, samodzielnie kładłeś płytki, nosiłeś pustaki i kryłeś dach. sam też zaprojektowałeś ogród i po dziś dzień sam się nim zajmujesz. SAM. właśnie o to chodzi. ciągle pracowałeś, założyłeś swoją firmę, nie odpoczywałeś, nie jeździłeś na wakacje, bo to, mówiłeś - zrobisz na emeryturze. zaprosiłeś mnie na parapetówkę. poznałam Twoją rodzinę. Twoja córka od razu mnie polubiła. Twoja żona niestety okazała się być kobietą bardziej nijaką i nudną, niż kiedykolwiek mogłam się tego spodziewać. zaniedbana, zapuszczona, powierzchowna, prosta. jak sam mówiłeś z bólem w oczach "w domu byłeś maszynką do zarabiania pieniędzy". nie polubiła mnie. zawsze robiła Ci awantury z mojego powodu. podejrzewała Cię o romans ze mną. wyzywała, robiła sceny. kiedyś nawet zabroniła Ci do mnie przyjeżdżać. wtedy zniszczyłeś tę słynną szklaną ławę w salonie. ona zniszczyła wtedy znacznie więcej. jesteś tak opanowanym człowiekiem, że nie wiem, jak można było Cię aż tak zdenerwować.
Ty byłeś bardzo samotny w tym wszystkim. pewnie dlatego stało się miedzy nami to wszystko.
Twoja żona niejako wywróżyła nam ten romans.
zaczęłam studia, zanurzona w nieporównywalnie wielkim rozgoryczeniu, bólu, lęku. pełna obaw, ze złamanym od tęsknoty za NIM sercem. wspierałeś mnie, martwiłeś się, opiekowałeś, dzwoniłeś, pytałeś, byłeś.
i potem stało się. pocałowaliśmy się. i od tamtej pory, moje miłości i Twoje małżeństwo istnieć przestały. i tak już czwarty rok.
nigdy nie chciałam, żebyś się rozwodził, wiesz o tym. Ty też nigdy nie chciałeś rozwalać mi życia. czasem rozmawialiśmy o tym, jacy bylibyśmy razem szczęśliwi, leżąc przytuleni. snuliśmy wyobrażenia o wspólnej przyszłości i to nam wystarczało. oboje wiemy, że to nie miałoby miejsca bytu. wiele razy mówiłeś mi, że to przy mnie odnalazłeś szczęście, że czujesz coś, czego nie czułeś nigdy. że uwielbiasz we mnie wszystko to, czego ja w sobie nienawidzę. doceniliśmy się wzajemnie i to nas połączyło już na zawsze. nigdy nie powiedziałam Ci, co tak właściwie do Ciebie czuję, nigdy nie powiedziałam Ci, że byłeś moim pierwszym mężczyzną. to byłoby nie fair wobec Ciebie. nałożyłabym na Ciebie zbyt dużą odpowiedzialność. jest tyle rzeczy, których Ci nie powiedziałam....
....
a teraz w Twoim śródmózgowiu mnoży się bakteria, która zatruwa Twój organizm. nie da się jej powstrzymać, medycyna rozkłada ręce. mutant, pochodny gruźlicy. w 90% przypadków lokuje się w płucach. Ty masz ją w mózgu. nie wiadomo ile masz czasu, nie wiadomo co będzie.
podjąłeś to ryzykowne leczenie. wyniki będą za 6 tygodni.
nie mogę sobie ze sobą poradzić. nie potrafię się z tym pogodzić, nigdy się z tym nie pogodzę. nie umiem się skupić, sesja za tydzień, a ja siedzę i płaczę. boję się. tak skurwysyńsko się boję.
przy Tobie jestem silna i będę zawsze. chcę być silna dla Ciebie. widzę, jak gaśniesz, widzę, jak się poddajesz, ale ja Ci nie pozwolę się poddać.
R....
masz 35 lat i do niedawna byłeś okazem zdrowia.
nie chcę nawet myśleć, co się może zdarzyć...
znamy się 11 lat... znamy się, jak nikt.
do tej pory pamiętam nasz pierwszy pocałunek. 8 grudnia... nasz pierwszy raz....
specyficzna relacja.
dzięki Tobie nauczyłam się tak wiele.
nie wiem, jak nazwać to co nas łączyło i łączy nadal.
na początku byłeś dla mnie złem koniecznym, spotkania z Tobą choć przyjemne, to jednak obligatoryjne. miałam 12 lat, kiedy się poznaliśmy. to było w październiku. miałeś wysoki głos, to rzuciło mi się, jako pierwsze. nawijałeś trochę, jak włoch. na trzecim spotkaniu pozwoliłeś mi przestać mówić do siebie "pan". niepostrzeżenie stałeś się dla mnie starszym bratem. kształtowałam się na Twoich oczach. pamiętam, że zawsze byłeś. zawsze mnie słuchałeś i nigdy nie bagatelizowałeś moich problemów. nie ukrywałam przez Tobą nawet moich zaburzeń odżywiania. miałeś do mnie cierpliwość. do tej mnie. młodej, naiwnej, głupiej, zakochanej.... zabawne. znałeś każdą jedną moją miłostkę i TĘ miłość też znałeś. przeszedłeś ze mną operacje, trudną rekonwalescencję. byłeś zawsze. widywaliśmy się średnio 4 razy w tygodniu.mogłam Ci powiedzieć wszystko. Ty mnie również.
opowiadałeś mi o swoich problemach małżeńskich, o tym, że jej nie kochasz. o tym, jaki jesteś rozgoryczony, bo złapała Cię na dziecko. jesteś zbyt prawym człowiekiem, żeby wtedy ją zostawić. namawiałam Cię do zmiany podejścia, do tego, żebyś więcej czasu spędzał ze swoją żoną. to ja wybrałam imię Waszego drugiego dziecka. pamiętasz?
potem nadeszło liceum, Ty znów znosiłeś moje wewnętrzne przemiany. odnosiłeś wiele sukcesów w pracy, stałeś się niezastąpionym dla innych, dla mnie byłeś już dużo wcześniej. sam zbudowałeś dom dla Waszej rodziny, samodzielnie kładłeś płytki, nosiłeś pustaki i kryłeś dach. sam też zaprojektowałeś ogród i po dziś dzień sam się nim zajmujesz. SAM. właśnie o to chodzi. ciągle pracowałeś, założyłeś swoją firmę, nie odpoczywałeś, nie jeździłeś na wakacje, bo to, mówiłeś - zrobisz na emeryturze. zaprosiłeś mnie na parapetówkę. poznałam Twoją rodzinę. Twoja córka od razu mnie polubiła. Twoja żona niestety okazała się być kobietą bardziej nijaką i nudną, niż kiedykolwiek mogłam się tego spodziewać. zaniedbana, zapuszczona, powierzchowna, prosta. jak sam mówiłeś z bólem w oczach "w domu byłeś maszynką do zarabiania pieniędzy". nie polubiła mnie. zawsze robiła Ci awantury z mojego powodu. podejrzewała Cię o romans ze mną. wyzywała, robiła sceny. kiedyś nawet zabroniła Ci do mnie przyjeżdżać. wtedy zniszczyłeś tę słynną szklaną ławę w salonie. ona zniszczyła wtedy znacznie więcej. jesteś tak opanowanym człowiekiem, że nie wiem, jak można było Cię aż tak zdenerwować.
Ty byłeś bardzo samotny w tym wszystkim. pewnie dlatego stało się miedzy nami to wszystko.
Twoja żona niejako wywróżyła nam ten romans.
zaczęłam studia, zanurzona w nieporównywalnie wielkim rozgoryczeniu, bólu, lęku. pełna obaw, ze złamanym od tęsknoty za NIM sercem. wspierałeś mnie, martwiłeś się, opiekowałeś, dzwoniłeś, pytałeś, byłeś.
i potem stało się. pocałowaliśmy się. i od tamtej pory, moje miłości i Twoje małżeństwo istnieć przestały. i tak już czwarty rok.
nigdy nie chciałam, żebyś się rozwodził, wiesz o tym. Ty też nigdy nie chciałeś rozwalać mi życia. czasem rozmawialiśmy o tym, jacy bylibyśmy razem szczęśliwi, leżąc przytuleni. snuliśmy wyobrażenia o wspólnej przyszłości i to nam wystarczało. oboje wiemy, że to nie miałoby miejsca bytu. wiele razy mówiłeś mi, że to przy mnie odnalazłeś szczęście, że czujesz coś, czego nie czułeś nigdy. że uwielbiasz we mnie wszystko to, czego ja w sobie nienawidzę. doceniliśmy się wzajemnie i to nas połączyło już na zawsze. nigdy nie powiedziałam Ci, co tak właściwie do Ciebie czuję, nigdy nie powiedziałam Ci, że byłeś moim pierwszym mężczyzną. to byłoby nie fair wobec Ciebie. nałożyłabym na Ciebie zbyt dużą odpowiedzialność. jest tyle rzeczy, których Ci nie powiedziałam....
....
a teraz w Twoim śródmózgowiu mnoży się bakteria, która zatruwa Twój organizm. nie da się jej powstrzymać, medycyna rozkłada ręce. mutant, pochodny gruźlicy. w 90% przypadków lokuje się w płucach. Ty masz ją w mózgu. nie wiadomo ile masz czasu, nie wiadomo co będzie.
podjąłeś to ryzykowne leczenie. wyniki będą za 6 tygodni.
nie mogę sobie ze sobą poradzić. nie potrafię się z tym pogodzić, nigdy się z tym nie pogodzę. nie umiem się skupić, sesja za tydzień, a ja siedzę i płaczę. boję się. tak skurwysyńsko się boję.
przy Tobie jestem silna i będę zawsze. chcę być silna dla Ciebie. widzę, jak gaśniesz, widzę, jak się poddajesz, ale ja Ci nie pozwolę się poddać.
piątek, 8 lutego 2013
biegnę prosto w ogień
dawno tego nie robiłam.
już niemal zapomniałam, jakie to uczucie - wyciągać emocje ze swojej głowy i ujmować je w słowa, znaki, zdania.
zaczęłam żyć. z dnia na dzień, bez większego zastanawiania się nad bezsensem i jego pochodnymi.
nadal jestem zakochana. tylko tym razem staram się nad tym nie myśleć za dużo. bawi mnie jednak fakt, że historia niejako zatoczyła koło.
Smerf Ważniak podobnie jak TAMTEN nie są społecznie uwielbiani. nie wiedziałam ich podobieństwa. nie chciałam widzieć.
żaden facet nie mówił tak do mnie. żaden tak ze mną nie rozmawiał. i z żadnym nie miałam tak pięknego świata. tym razem nie chcę się poddać.
"biegnę prosto w ogień. to już postanowione".
to uczucie jest dziwne. jest takie świadome. nie chodzi mi o to, że racjonalne, ale niesamowicie świadome. wiem w co się pakuję. wiem, jaki jest. apodyktyczny, trudny, piękny. wiem, że ma wielki bagaż życiowy. i ja wiem też, że chciałabym z nim ten bagaż nieść, targać, tarmosić, wlec, otworzyć i wyrzucić niepotrzebne rzeczy albo dołożyć. i ja wiem, że dałabym radę.
chciałabym, żeby i on wiedział.
nie. nie wie.
i pewnie się nie dowie.
ludzie go nie rozumieją, nie znają. nie popierają mnie w tym uczuciu.
zabawne, bo ja samej siebie nie popieram, ale jest coś co nie pozwala mi odejść. odpuścić.
nie poznałam jeszcze nikogo, o tak pięknym mózgu.
jest przy tym nadwrażliwy. i dumny. jak ja.
może dlatego tak mnie do niego ciągnie?
boję się teraz o tym pisać. bo napiszę za dużo. i nie chodzi o to, że ktoś się dowie. chodzi o to, że ja sobie to uświadomię.
i znowu będzie za późno,
już jest.
bo mam wrażenie, że byliśmy ze sobą umówieni od lat.
już niemal zapomniałam, jakie to uczucie - wyciągać emocje ze swojej głowy i ujmować je w słowa, znaki, zdania.
zaczęłam żyć. z dnia na dzień, bez większego zastanawiania się nad bezsensem i jego pochodnymi.
nadal jestem zakochana. tylko tym razem staram się nad tym nie myśleć za dużo. bawi mnie jednak fakt, że historia niejako zatoczyła koło.
Smerf Ważniak podobnie jak TAMTEN nie są społecznie uwielbiani. nie wiedziałam ich podobieństwa. nie chciałam widzieć.
żaden facet nie mówił tak do mnie. żaden tak ze mną nie rozmawiał. i z żadnym nie miałam tak pięknego świata. tym razem nie chcę się poddać.
"biegnę prosto w ogień. to już postanowione".
to uczucie jest dziwne. jest takie świadome. nie chodzi mi o to, że racjonalne, ale niesamowicie świadome. wiem w co się pakuję. wiem, jaki jest. apodyktyczny, trudny, piękny. wiem, że ma wielki bagaż życiowy. i ja wiem też, że chciałabym z nim ten bagaż nieść, targać, tarmosić, wlec, otworzyć i wyrzucić niepotrzebne rzeczy albo dołożyć. i ja wiem, że dałabym radę.
chciałabym, żeby i on wiedział.
nie. nie wie.
i pewnie się nie dowie.
ludzie go nie rozumieją, nie znają. nie popierają mnie w tym uczuciu.
zabawne, bo ja samej siebie nie popieram, ale jest coś co nie pozwala mi odejść. odpuścić.
nie poznałam jeszcze nikogo, o tak pięknym mózgu.
jest przy tym nadwrażliwy. i dumny. jak ja.
może dlatego tak mnie do niego ciągnie?
boję się teraz o tym pisać. bo napiszę za dużo. i nie chodzi o to, że ktoś się dowie. chodzi o to, że ja sobie to uświadomię.
i znowu będzie za późno,
już jest.
bo mam wrażenie, że byliśmy ze sobą umówieni od lat.
poniedziałek, 21 stycznia 2013
nie mam nic do powiedzenia
ludzie wrażliwi rzadko rozmawiają o swoich problemach. nie potrafią, nie chcą martwić bliskich, wolą milczeć i wszystko przeżywać samotnie, sądząc, że tak będzie lepiej. nie mówią wprost, że coś jest nie tak, więc nie mają w nikim wsparcia, nie mogą liczyć na pomoc. a jeśli już wspominają, że jest źle, to i tak do końca nie mówią o wszystkim tym, co czują. najbardziej bolesne szczegóły i tak zostają na dnie serca, które z dnia na dzień coraz bardziej krwawi. osoby zranione nie potrafią zaufać. boją się kolejnego rozczarowania. są przekonane, że mogą liczyć tylko na siebie. i to w pewnym sensie prawda, należy uważać na to, komu się ufa i komu powierza się swoje tajemnice. należy mieć dystans, nie przywiązywać się zbyt szybko do ludzi. ale nie należy również wszystkich ludzi od siebie odsuwać, bo są takie osoby, które chcą nam bezinteresownie pomóc, ale my tego nie dostrzegamy. czasami zwykła rozmowa wiele może zmienić. czasami świadomość tego, że jest ktoś, komu na nas zależy, może przynieść ogromną ulgę, jeśli tylko docenimy starania tej osoby. strach przed zranieniem jest głupi, bo prędzej czy później każdy nas zrani.
trzeba tylko umieć zdecydować, dla jakich osób warto jest cierpieć.
trzeba tylko umieć zdecydować, dla jakich osób warto jest cierpieć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)